29.09.2013

Coraz częściej odnoszę nieodparte wrażenie, że do tej pory żyłam na innej planecie. Najpierw tort, a teraz szydełkowanie. Dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że to takie łatwe, miłe i przyjemne? Wczoraj pierwszy raz zmierzyłam się z czymś więcej, niż zwykły łańcuszek, przez trzy godziny dziergałam mój pierwszy granny square, oglądając ten oto tutorial i słuchając muzyki z tego oto filmu. O dziwo, nie zwariowałam! :-) O dziwo, babciny kwadracik się udał. Pruty milion razy w końcu osiągnął pożądany kształt. Aż nie mogłam zasnąć z tego podekscytowania - oczyma wyobraźni widziałam już te wszystkie szydełkowe girlandy, kwiaty i patchworki, którymi będzie usiany mój dom. Ach! Cudne w dodatku jest to, że to proste zajęcie wymaga tylko szydełka i kłębka wełny. Nie trzeba wyciągać kobylastej maszyny, zestawu nici, nie trzeba kroić materiału, prasować ani fastrygować. Nie trzeba szlifować stu warstw farby, nie ma klejenia, rozwarstwiania serwetek, lakierowania, skręcania. No i nie ma sprzątania, a to, po pracy twórczej, przychodzi mi niezwykle ciężko. Nagle trzeba zejść z artystycznych chmur i sięgnąć po miotłę.. albo co gorsza, zacząć zbierać i odkładać na swoje miejsce wszystkie guziczki, pędzle czy serwetki. Brrr!
Pozwólcie, że zaprezentuję wam okoliczności, w jakich przyszło mi dokonać tego odkrycia, oraz sam efekt pracy. Jak widać na załączonym obrazku, do girlandy jeszcze mi daleko. Właściwie to zrobiłam cztery kwadraty i każdy trochę krzywy. Ale zaczątek jest. I do tego ambicje - ogromne! :-)






Wy też tak lubicie girlandy? Ja je uwielbiam za ogrom możliwości aranżacyjnych. Kilka nawet popełniłam i z dumą mogę powiedzieć, że brały udział w sesji maluszkowej (ale o tym kiedy indziej :-)). Są z materiału (jak zwykle piżamy i sukienki z lumpeksu) oraz z papieru. By zaoszczędzić trochę pieniędzy i nie ograniczać się co do form, postanowiłam kiedyś zeskanować zwykły papier ozdobny i wydrukować go na nieco sztywniejszym papierze. Same oceńcie efekt.







A ponieważ moje wczorajszy wyczyn postrzegam jako spektakularny sukces, uderzyła mi sodówa i oczyma duszy mojej widzę, jak za chwilę tworzę takie oto rzeczy:











Od wianków oczywiście ani nie chce, ani nie da się uciec :-)
 źródło inspiracji: Pinterest

Miłego wieczoru i udanego tygodnia! :-)

28.09.2013

Tort: kolejna odsłona

Dałam radę! :-) Jakiś czas temu podjęłam wyzwanie i postanowiłam, że każdy solenizant w mojej najbliższej rodzinie będzie miał tort urodzinowy z prawdziwego zdarzenia. Wykorzystałam przepis z bloga Kwestia Smaku (pewnie znacie, a jeśli nie, to gorąco polecam - istna kopalnia pomysłów i inspiracji) i powołałam do życia tort pomarańczowo-czekoladowy. I nagle, niemal u progu trzydziestki, dowiedziałam się, że to wcale nie taka trudna sprawa, że udany tort sierpniowy nie był kwestią przypadku. Udało się i wyszło pysznie.
Przy okazji zdradzę Wam, że w tym roku wprowadziłam formułę porannych przyjęć. Sprawdza się zwłaszcza przy okazji spotkań dla dzieci, ale jest też miłą odmianą dorosłych imprez. Fajnie jest się spotkać z rana przy śniadaniu i po prostu miło rozpocząć dzień, zamiast do wieczora stać w kuchni. Śniadanie jest też mniej zobowiązujące. Migiem przygotowaliśmy brytyjskie jedzonko, wszyscy najedli się do syta, potem wjechała kawa, tort, karpatka mojego taty i już :-) 







Weekendowo


Moment przeistoczenia się mojej małej córeczki w pełnoprawnego przedszkolaka zupełnie mnie zaskoczył. O ile emocjonalnie dobrze sobie z tym radzę, o tyle organizacja nieco mnie przerasta i ciągle jestem na etapie kompletowania wyprawki oraz odnajdowania się w systemie. Oczywiście zagapiłam się również w kwestii przedszkolnego worka, dlatego zanim Ania stała się właścicielką tego wymarzonego, musiałam zastosować rozwiązanie zastępcze.




Torba powstała z obrusa, który dawno temu upolowałam w lumpeksie. Początkowo miała być torbą na zakupy, ale do niedawna spacerowała z Anią do przedszkola. Kwestia worka z prawdziwego zdarzenia nie dawała mi spokoju, więc zaczęłam szukać inspiracji. W ten sposób trafiłam do Limpopo i zakochałam się w jej pracach. Spodobały mi się tak bardzo, że postanowiłam już nic nie szyć, tylko złożyć zamówienie u niej. Paczuszka dotarła kilka dni temu i mówię wam, że odtąd moja córa maszeruje żwawo do przedszkola, unosząc się kilka centymetrów nad ziemią. Jest dumna jak paw i dzielnie dźwiga swoje bambosze.




Przy okazji zamówiłam też worek dla pewnej uroczej dziewczynki z Krakowa :-)


Ja tu piszę o przedszkolu, a tymczasem zaczął się już weekend. I choć muszę z przykrością przyznać, że w zwykłe dni szklana rzeczywistość mnie przytłacza, to w weekendy jestem prawdziwie szczęśliwym człowiekiem. Ten weekend zapowiada się wyjątkowo. Jutro (a właściwie już dziś) świętujemy urodziny mojego męża, które tak naprawdę miały miejsce kilka dni temu.. Tort chłodzi się w lodówce i każe mi się zastanawiać, czy i tym razem się uda. Jestem dobrej myśli! Pozostałą część weekendu chcemy przeżyć w wolnym tempie - ostatnio rzadko się to zdarza, więc tym bardziej mnie cieszy. Chciałabym się zmierzyć z włóczką oraz uszyć ze swetra poduszkę (Agata, jeszcze raz dziękuję za dary :-)). Trzymajcie proszę kciuki :-)





I na koniec mała migawka. Przyniosłam z ogrodu hortensje. Uwielbiam je, mimo że ich uroda bywa nieoczywista. Niektóre kwiaty wyblakły, inne uzyskały intensywny kolor bakłażana, a wszystkie są poprzetykane uschniętymi płatkami i mimo to wyglądają pięknie. Wraz z hortensjami przyniosłam do domu biedronkę :-) Miłego weekendu! 







26.09.2013

Babska przyjaźń

Piszę w stanie uniesienia, bo przytrafiło mi się coś wspaniałego. Myślałam, że przyjaciół takich od serca poznaje się tylko w dzieciństwie i młodości, a tu proszę, względnie wczesna dorosłość przyniosła mi taką niespodziankę. Zupełnie przypadkowo poznałam dziewczynę, która jest moją mentalną siostrą - zaiskrzyło między nami od razu, pozytywne wibracje poszły w ruch i tak oto jestem bogatsza o nową przyjaciółkę.
Cudnie mi w tym babskim gronie. Cudnie jest rozmawiać o wszystkim i o niczym, zachwycać się tym samym, wzajemnie dopingować i pocieszać. Cudnie móc sobie pozwolić na takie emocje - facet nigdy nie mógłby tygodniami opowiadać o tym, jakiego fajnego kumpla sobie znalazł. A kobieta może (o przyjaciółce, o kumplu raczej nie, choć to też pewnie zależy :-).. cudnie jest odczuwać taki wachlarz emocji. Kiedyś czytałam, że kobieca więź jest tak samo silna jak relacja damsko-męska. I choć są to zupełnie inne barwy uczuć, emocji faktycznie jest mnóstwo. Wspaniałe jest też to, że nie działa tu zasada wyłączności, że można mieć dwie lub trzy cudowne przyjaciółki.
A i dobre koleżanki też są fajne. Wspólne plotkowanie, babranie się w klejach, serwetkach i innych cudach, wymienianie się przepisami, błyszczykami i poradami, miłe sobie spacerowanie.. Fantastycznie mieć wokół siebie taki babski wianuszek. Ten wianuszek ma też zazwyczaj uroczych mężów lub partnerów, słodkie dzieciaki, więc tworzy się już niezła gromadka, baza do wspólnych śniadań, urodzin i wycieczek - dla każdego coś miłego. 
Nie mogę też nie wspomnieć o blogowej społeczności. Co prawda stawiam tu dopiero pierwsze kroki, ale już spotykam się z miłymi słowami i gestami, za co bardzo dziękuję. Kobietki, jesteście dla mnie inspiracją, a czytanie waszych blogów - źródłem przyjemności. Uwielbiam obserwować, jak jedna drugą nakręca, motywuje do działania.. jak jedna inspiracja rodzi drugą. I jak silne stają się niektóre wirtualne więzi. 
Kobiecie przyjaźnie mają mnóstwo wymiarów i poziomów, doceniajmy każdy z nich!





Źródło: Pinterest

23.09.2013

Cuda wianki

 


Uff, udało się! Poddałam się szaleństwu dziewczyn z Addicted To Crafts, stanęłam na rzęsach i w ostatniej chwili "uplotłam" swój wianek. Stawanie na rzęsach było konieczne, bo wiankowanie zostawiłam sobie na ostatnią chwilę. Między kolację Ani a prace artystyczne wcisnęłam jeszcze aerobik i już wiem, że to nie był dobry pomysł. Moją delikatną panią Karolinę zupełnie niechcący zamieniłam na brutalnego fitnessmena, który nie dość, że wprawiał mnie w zakłopotanie (w pewnych kręgach facetów nie toleruję - tak samo jak nie trawię fryzjera, który jest bardziej zadbany ode mnie, tak i nie czuję się komfortowo na zajęciach u pana, który zgrabniej ode mnie kręci biodrami), to jeszcze wycisnął ze mnie siódme poty. Na szczęście mimo to nastrój wiankowy mi nie minął, trzymał się mnie mocno od weekendu, który to spędziliśmy w cudnym domu niezwykle ciepłych ludzi.. W niedzielny poranek poszliśmy na spacer do lasu, wróciliśmy z koszem pełnych wrzosów i już wiedziałam, że to będzie mój pomysł na wiankowanie. Wraz z efektem końcowym w kuchni powstał twórczy nieład i muszę przyznać, droga Asiu, że jakby nie patrzeć, to sprzątać trzeba - jeśli nie bałagan, który znajduje się w kadrze, to skutki uboczne pracy twórczej :-) Wrzucam kilka zdjęć, obrazując Wam tym samym moje zmagania ze światłem (a właściwie jego brakiem) i zmykam zbierać siły na jutro. Dobrej nocy Wam życzę.