Coraz częściej odnoszę nieodparte wrażenie, że do
tej pory żyłam na innej planecie. Najpierw tort, a teraz szydełkowanie.
Dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że to takie łatwe, miłe i
przyjemne? Wczoraj pierwszy raz zmierzyłam się z czymś więcej, niż
zwykły łańcuszek, przez trzy godziny dziergałam mój pierwszy granny
square, oglądając ten oto tutorial i słuchając muzyki z tego oto filmu. O
dziwo, nie zwariowałam! :-) O dziwo, babciny kwadracik się udał. Pruty
milion razy w końcu osiągnął pożądany kształt. Aż nie mogłam zasnąć z
tego podekscytowania - oczyma wyobraźni widziałam już te wszystkie
szydełkowe girlandy, kwiaty i patchworki, którymi będzie usiany mój dom.
Ach! Cudne w dodatku jest to, że to proste zajęcie wymaga tylko
szydełka i kłębka wełny. Nie trzeba wyciągać kobylastej maszyny, zestawu
nici, nie trzeba kroić materiału, prasować ani fastrygować. Nie trzeba
szlifować stu warstw farby, nie ma klejenia, rozwarstwiania serwetek,
lakierowania, skręcania. No i nie ma sprzątania, a to, po pracy
twórczej, przychodzi mi niezwykle ciężko. Nagle trzeba zejść z
artystycznych chmur i sięgnąć po miotłę.. albo co gorsza, zacząć zbierać
i odkładać na swoje miejsce wszystkie guziczki, pędzle czy serwetki.
Brrr!
Pozwólcie, że zaprezentuję wam okoliczności, w jakich
przyszło mi dokonać tego odkrycia, oraz sam efekt pracy. Jak widać na
załączonym obrazku, do girlandy jeszcze mi daleko. Właściwie to zrobiłam cztery kwadraty i każdy trochę krzywy. Ale zaczątek jest. I do tego ambicje - ogromne! :-)Wy też tak lubicie girlandy? Ja je uwielbiam za ogrom możliwości aranżacyjnych. Kilka nawet popełniłam i z dumą mogę powiedzieć, że brały udział w sesji maluszkowej (ale o tym kiedy indziej :-)). Są z materiału (jak zwykle piżamy i sukienki z lumpeksu) oraz z papieru. By zaoszczędzić trochę pieniędzy i nie ograniczać się co do form, postanowiłam kiedyś zeskanować zwykły papier ozdobny i wydrukować go na nieco sztywniejszym papierze. Same oceńcie efekt.
źródło inspiracji: Pinterest
Miłego wieczoru i udanego tygodnia! :-)