18.05.2014

Weekendowa układanka

Remont trwa. Już wiemy, że w planowanych wcześniej dwóch tygodniach się nie zmieścimy. Wszystko wskazuje na to, że gdy my z końcem maja będziemy wypoczywać w Bieszczadach, panowie będą walczyć z podłogami. Nawet nie mogę powiedzieć, że mieszkanie nabiera kształtów.. ale w dwóch pomieszczeniach deski już są i szykują się do malowania. Tak się cieszę na te zmiany, że panujący wszędzie rozgardiasz w ogóle mi nie przeszkadza. Od tygodnia śpimy wszyscy w jednym pokoju, Anka na swoim łóżku, Ślubny i ja na rozkładanej kanapie. Dookoła tyle gratów, że ciężko znaleźć niezagospodarowany fragment podłogi. Ale jest wygodnie i milutko, bo wszyscy są pod ręką. Serio - jako etap przejściowy, bardzo mi się ten stan podoba :-) Co więcej, moje oko raz po raz pada na dekoracyjny fragment bałaganu i cieszy się, że nawet bajzel może być miejscami malowniczy :-) 



Staram się spędzać mniej czasu przy komputerze i choć trochę działać twórczo. Wczoraj pierwszy raz w życiu narysowałam różę. Zgodnie z teorią, że matka natura musiała dać mi choć trochę tego samego talentu, który sprezentowała mojemu tacie, uznałam, że nie może się nie udać. Majstersztyk to to nie jest, ale rysowanie dało mi naprawdę mnóstwo frajdy i nadziei na to, że przy odrobinie wprawy uda mi się osiągnąć mój ideał. A jest nim malunek, który pamiętam z najwcześniejszego dzieciństwa.. to róża z pamiętnika babci, mamy mojej mamy. Namalowana 27 kwietnia 1933r. w Stryju. Zawsze mnie fascynowała, jest taka baśniowa i magiczna.. wiem, że kiedyś dojdę do wprawy i sama sobie taką namaluję.



Choć pogoda nie rozpieszcza, udało się nam wyjść na chwilę z domu. Jak wiecie, moje miasto mnie zachwyca. Mieszkam w centrum, a dosłownie w ciągu kilku minut mogę się znaleźć w zacisznych i malowniczych miejscach. Naszą kamienicę i piękny, stary park dzieli kilka kroków. Potem ulica, Urząd Skarbowy i już jesteśmy na terenie ogródków działkowych, w okolicy których mieszkają kaczki. Pan Mąż spacerował tam, gdy był w wieku Ani, a teraz sam prowadzi ją tam za rękę. Popatrzcie sami, jak miło:







Wracając ze spaceru zatrzymaliśmy się przy krzewie dzikiego bzu. Uwielbiam! Wyłapuję go wszędzie i natychmiastowo uruchamiam lawinę wspomnień z dzieciństwa. Wychowywałam się w PGRach w Wielkopolsce i dzikiego bzu miałam pod dostatkiem. Te słodkie baldachimy przypominają mi wszystkie wyprawy w pola i do lasu, tajemnicze ogródki i skrzypiące furtki, kolana upaćkane trawą i lepkie ręce. A dodatkowo przywodzą mi na myśl Bzową Babuleńkę Andersena. Baśnie te mam do dzisiaj i chętnie wracam zwłaszcza do wspaniałych ilustracji, tak innych od wszędobylskiej disneyowskiej kreski. Pobudzały wyobraźnię, dosłownie otwierały drzwi do innego świata i na długie godziny pozwalały mi zapomnieć o rzeczywistości. Wszystkie te wspomnienia zamknęłam dziś w dwóch baldachimach i kiczowatym wazoniku. Podróż w czasie za 3 złote :-)



12.05.2014

Bujam się

Kołyska gotowa. Jakim cudem udało mi się ją dokończysz w tym całym rozgardiaszu, to ja doprawdy nie wiem. Nie da się jednak ukryć, że odnawianie jej dostarczyło mi mnóstwo radości. Chyba pierwszy raz od dziecięcych lat wzięłam do ręki farbę i pędzel nie tylko po to, by pomalować płaską powierzchnię na jednolity kolor. Dla kogoś namalowanie takich kwiatków to może i bułka z masłem, a dla mnie ogromne wyzwanie. Bo znów musiałam pokonać pewną barierę w mojej głowie i zapomnieć o tym, że niby nie potrafię malować. Może i żaden ze mnie Picasso, ale kwiatki na ludową nutę mi wyszły. Cieszą oko i serce moje, i tak oto się prezentują:




A to już kadr z Ankowego pokoju. Brakującym elementem jest ściana :-) Teraz Anka jest właścicielem największego pomieszczenia w naszym mieszkaniu. I tylko dlatego nie przeniesiemy do niego salonu, że w prawdziwym salonie jest prawdziwy kominek. A u Anki będzie atrapa.. ale o tym za jakiś czas :-)

10.05.2014

Kolorowo mi


Przez remont żyjemy trochę jak koczownicy. Końca nie widać, więc na razie jedyna radość jest z tego, że specjalnie nie muszę sprzątać ;-) w wolnych chwilach oddaję się przyjemnościom, rozgardiasz nie przeszkadza nam w przyjmowaniu gości czy organizowaniu prac plastycznych.
W miniony weekend urządziłam sobie z koleżanką warsztaty rękodzieła. Miałam jej pokazać, na czym polega decoupage, i w planie była renowacja kołyski, chlebaka oraz stojaka na noże. Aga przyniosła ze sobą przepiękną farbę, która totalnie zmieniła moje plany. Początkowo kołyska miała być żółta, ale piękny miętowo-turkusowy kolor Agowej farby sprawił, że zupełnie zmieniłam koncepcję. 
Tak wygląda niemal finalna wersja Agowego chlebaka (inspiracja zaczerpnięta z pewnego sklepu internetowego) i stojaka, w tle moja kołyska w trakcie prac:


A tutaj mini relacja z tego, co dziś działo się z kołyską. Okazało się, że zielona farba umarła, więc na razie mam łyse kwiatki, bez łodyg i liści. Wkrótce to nadrobię. Wtedy zostanie mi jeszcze kocyk z poduchą i będę mogła uznać, że kołyska jest gotowa.







Słonecznego i twórczego weekendu! :-)

6.05.2014

Bajzel

Remont zaskoczył mnie jak zima naszych drogowców. Choć planowany od dawna, przyszedł niespodziewanie, dni się skurczyły, tygodnie uciekły i tak oto, ku swemu zdziwieniu, znalazłam się w środku sajgonu. Nie było pudeł ani worków, ani centymetra folii ochronnej, przegląd rzeczy zbędnych też niezrobiony.
Na szczęście jakiś czas temu zdążyłam zrobić zdjęcia stanu "przed". Dziś zapraszam do Ankowego pokoju, który już nie istnieje. Obecnie wygląda tak:


A jeszcze przed chwilą....









Przyznam, że nie mam jeszcze ostatecznej wizji. Ogrom przedmiotów, który w ciągu ostatnich dwóch dni przewinął się przez moje ręce, budzi we mnie tęsknotę za minimalizmem. Nie, nie zrobię sobie laboratorium i nie zmieszczę życia w plecaku, ale spróbuję uspokoić mój świat. Tylko jeszcze nie wiem jak..

1.05.2014

Moje miasto

Miasto opustoszało. Zapewne dojazd do pracy zajmie mi jutro dwa, a nie trzy kwadranse Czuję się jak mały konspirator, wszyscy wzięli sobie wakacje od życia, a ja zostałam na posterunku i obserwuję. A co widzę? Widzę, że nasz patent na długie weekendy, czyli "majówka w pracy i w mieście", sprawdza się doskonale. Nie mówię, że chce mi się jutro jechać do biura, ale czas wolniej płynie i mam wrażenie, że po godzinach mam okazję zaobserwować coś, na co większość gliwiczan się wypięła. Widzę miasto nieco zaspane, w prywatnej odsłonie, bez makijażu i tej całej napinki. To pozamykane sklepy i otwarte kawiarenki, delikatnie brzęczące fontanny, puste ścieżki rowerowe i ulice. To starsze panie w kapeluszach z dużym rondem, puste ławki na nagrzanych skwerach, trochę jak plan filmowy lub spotkanie z aktorką w przerwie między aktami. Jest w tym jakaś magia. Gliwice same w sobie są piękne, ale dziś nabrały niezwykłego uroku. Baśniowe balkony, wieżyczki, wykusze, tajemnicze podwórka, wytarte posadzki i gięte balustrady, gęsty bluszcz, maleńkie okna na strychu.. miliony ozdobników, historii i marzeń. Uwielbiam wyobrażać sobie, jak żyli i żyją mieszkańcy gliwickich kamienic. Rzucam się do każdej otwartej bramy z nadzieją, że będę mogła wejść do środka. Takie wycieczki są jak otwieranie pudełka czekoladek, uchylam drzwi i widzę same perełki, zadbane lub nie, ale wszystkie wyjątkowe. Wariactwo dzielę z Panem Mężem, więc wsiedliśmy dziś na rowery, Młoda oczywiście też, i ruszyliśmy w miasto. Koniecznie chciałam podzielić się z Wami tym widokiem, ale ciężko się robi zdjęcia, podróżując z dzieckiem na rowerze. Dlatego wybaczcie mi proszę krzywe kadry, ciągle te same ujęcia, no i pretensjonalny retusz też - inaczej nie mogłam. Tak dziś wygląda moje miasto. Miłego oglądania!