29.06.2014

Ustawka z różową



Mam fizia na punkcie lamp. Zawsze uważałam, że lampa z akcentem może zrobić wnętrze. I o ile nie specjalnie mi przeszkadza sofa czy kuchnia z sieciówki, o tyle lampy zawsze chciałam mieć oryginalne. Najlepiej ręcznie robione, z małej pracowni, ze staroci albo od projektanta. Abażur otulony starymi koronkami, obwieszony gałązkami i małymi ptaszkami, zrobiony na szydełku lub z siatki hodowlanej. Podobają mi się też żyrandole, ale nie te pałacowe, tylko te kolorowe, cygańskie błyskotki. Od dawna chodził mi też po głowie patchworkowy abażur..
Ponieważ ceny takich cacek często powalają, do tej pory zaopatrywałam się w najprostsze lampy z Ikei i ubierałam je w firanki, szaliki i koronki. Ale teraz, kiedy moje mieszkanie jest niemal skąpane w bieli, pozbawione kilku ścian i ciemnych podłóg, nad wyraz jasne i przestronne, mam ochotę na barwne kleksy zwisające z sufitu lub unoszące się na drewnianych nogach. 
O pięknych lampach, które są poza moim zasięgiem, będzie inny post, natomiast dziś chcę Wam przedstawić naszą nową lokatorkę. Panna w różowych majtkach mieszkała wcześniej u Ankowych dziadków, stała na lakierowanej drewnianej nodze, na głowie nosiła kremowy plisowany kapelusz. Poznaliście ją w poprzednim poście:


Różowe majtki zorganizowała jej moja córa. Długo się zastanawiałam, co z tym różem zrobić. Jakoś nie pasował mi do koronek, nie chciałam też iść w minimalizm. Nie wiem, co mnie naszło, ale pewnego wieczoru stwierdziłam, że pójdę za ciosem i sięgnęłam po różany materiał. Zawiesiłam go niedbale na łysej lampie i czekałam, czekałam, czekałam... Nie zawiodłam się - pomysł zrodził się sam. Jako że nie chciałam dostać bólu zębów od samego patrzenia na różową pannę, przełamałam ją granatową kratką i motywem góralskim, które od dawna zalegały w mojej szafie. Okrężną drogą przyszedł do mnie ten patchwork, ale już jest, okupiony pokłutymi palcami i dwiema zarwanymi nocami. 

Oto ona. Moja różowa. Na razie w ustawce, z niedokończonym stolikiem i świeżo pomalowanymi skrzynkami. Wkrótce szersze kadry. 








Miłej niedzieli! :-) 



23.06.2014

Majtkowy róż

W ostatnich dniach udało mi się znaleźć trochę czasu na działania twórcze. Być może wraz ze zbliżającym się urlopem uwolniły się we mnie pokłady energii, a być może to zwykła tęsknota za dłubaniem sprawiły, że wzięłam się do roboty.
Potrzeba jest, i to paląca, gdyż Anka nie odnajduje się jeszcze w swoim niedokończonym pokoju. Brudna robota za nami, ale podłogi łyse, okna łyse, nie wiadomo, gdzie i jakie zabawki są pochowane. Ankowa tęsknota za uporządkowanym światem jest silna i dobitnie daje o sobie znać. Z tego też powodu zrezygnowaliśmy z obranej wcześniej metody urządzania mieszkania metodą małych kroczków i postanowiliśmy się skupić na pokoju młodej. W ruch poszedł papier ścierny, farby i pędzle. W nasze ręce dostał się stolik nocny po Ankowej prababci Reginie (stolik nie byle jaki, bo autorstwa pradziadka) oraz lampa babci Danusi (co nikomu nic nie mówi, bo akurat obie babcie Danuśki). Ustaliłyśmy wspólnie, że kolor lampy wybiera młodsza z nas. Nie mogę powiedzieć, bym się zdziwiła na sam dźwięk słów: "Mamusiu, ja chcę różowy..". Ale nie mogę przeboleć, że mając w rękach opasły próbnik Duluxa, pełen pięknych malinowych i pudrowych odcieni, Anka wybrała ordynarny majtkowy róż. No a że nie po to z nią coś ustalałam, by teraz sprowadzać ją na słuszną drogę, to lampa jest majtkowa. A ja się głowię, co by tu zrobić, by te różowe galoty przełamać. Zanim Anka wybrała odcień, myślałam by ozdobić abażur koronką, ale teraz to mi się to kompletnie nie widzi. I zdaje się, że albo wybiorę coś absolutnie z innej bajki, albo pójdę za ciosem i powołam do życia lampę tak słodką, że aż zęby bolą. Nic to.
Za samo malowanie zabrałyśmy się wspólnie. Anka miała autentyczną radochę z machania pędzlem. Cieszył mnie ten widok, bo strasznie chciałabym w niej obudzić hendmejdowe ciągoty. Wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie..







Oprócz pędzla chwyciłam też do ręki szydełko. Pomysły na kwadraty mam różne, czort jeden wie, w co to się przekształci. Na razie ładny z tego bałagan :-)





20.06.2014

Żegnajcie szklane domy


Od jesieni w szufladzie mojego biurka leży podpisany wniosek o urlop bezpłatny.
Za 6 tygodni rozpoczynam nowe życie. Zapomnę na chwilę o targetach i deadline'ach, w niepamięć pójdą statystyki, tabele i niespełnione oczekiwania. Zapomnę o korkach aglomeracji śląskiej i obiedzie, który przez trzy dni czeka na swoje pięć minut. Przez chwilę pobędę tylko prywatnym wcieleniem.
Generalnie odpoczywam od sierpnia, w połowie miesiąca muszę się pokazać na kilka dni, a potem nie ma mnie aż do końca roku. Jak to się stało? Przecież jestem wdzięczna korporacji za to, że przygarnęła mnie na ostatnich 6 lat, dając stabilne zatrudnienie, godziwe wynagrodzenie, mnóstwo doświadczeń, których nic innego nie zastąpi. Niesamowicie się rozwinęłam, wyciągnęłam wiele wniosków, które zmieniły zarówno moje zawodowe, jak i prywatne życie. Poznałam fantastycznych ludzi, pokonałam kilka swoich słabości, podszlifowałam angielski, zaspokoiłam materialne zachcianki i spełniłam kilka pięknych marzeń. Było kilka epizodów, dzięki którym otarłam się o życie w moim mniemaniu luksusowe. Dzięki tej pracy nie muszę się martwić o troski życia codziennego. Dzięki awansom przekonałam się, jak wygląda świat po drugiej stronie mocy. Poznałam smak satysfakcji zawodowej, mogę brać udział w podejmowaniu decyzji kluczowych dla firmy, na co dzień rozmawiać z ludźmi z całego świata, dawać pracę, rozdawać nagrody, namawiać do działania. Przy okazji poznałam też smutek matki, której nie ma w domu, gdy dziecko choruje. Zmęczenie, gdy kolejny wieczór spędzam z laptopem. Frustrację, gdy nie jestem w stanie dostarczyć wyników na czas.
To wszystko razem sprawiło, że muszę sobie zrobić przerwę.  Żeby była jasność - nikt mnie do tzw. robienia kariery nie zmuszał, sama zgodziłam się na wyścig po korporacyjnej drabinie i zdaję sobie sprawę z tego, że kierownicze stanowisko inaczej wyglądać nie może. Ale przyznacie, że fakt, iż musiałam wpisać sobie do służbowego kalendarza przypominacz p.t. "Koniec pracy - idź do domu", jest swego rodzaju przesadą? Od dawna budzi się we mnie uczucie, które każe mi tęsknić za powolnym życiem, zapachem kawy o poranku, odbieraniem Anki z przedszkola o 15:00, czasem dla najbliższych nie tylko od święta. Marzę o tym, by choć przez chwilę się nie spieszyć, nie odliczać, nie patrzeć, jak uciekają mi szanse. Nie musieć rozumieć globalnych celów i oczywistych faktów. Jestem ogromnie wdzięczna losowi, mężowi i mojej rodzinie za wsparcie oraz zrozumienie dla mojej decyzji, dla moich wakacji od życia. Wyśpię się, zrobię zapasy na straganach, zamknę lato w słoikach. Szydełkiem namaluję, co mi w duszy gra. Przeczytam stos książek, pójdę na kurs szycia, znajdę i pokoloruję magiczną starą szafę.
A świat niechaj na mnie poczeka..

14.06.2014

Gdzie byłam, gdy znów mnie nie było


Byłam na końcu świata i jeszcze nie do końca wróciłam. Remont, Bieszczady, wyzwania zawodowe oraz życiowe zawirowania sprawiły, że kompletnie nie miałam czasu i/albo sił na pisanie. Powoli wychodzę na prostą, więc zamieszczam małą relację z tego, co się przez ostatni miesiąc działo.

Przeżyłam remont swojego mieszkania. Spanie w pokoju, w którym znalazł się cały nasz dobytek. Wielkie porządki, po których zostały mi zakwasy w palcach u rąk. Malowanie mieszkania mojego brata, które zostawiło mi pamiątkę w postaci odcisków u stóp (!). Burzenie ścian, zrywanie świeżo co położonych kafli i dyplomatyczne rozmowy z panami majstrami. Tęsknotę za własną wanną i prywatnym światem. Za smakiem śniadania, które tylko w domu smakuje tak, jak powinno. Radość z uzyskanej przestrzeni i wszędobylskiej bieli. Radosne piski Anki, gdy weszła do swojego olbrzymiego pokoju. Brudna robota za nami, ale wiele jeszcze nas czeka. Mam zamiar powoli urządzać nasze nowe stare cztery kąty, już wiem, że pośpiech jest złym doradcą. Jeszcze nie jestem gotowa, jeszcze nie każdy zakamarek jest wypucowany na błysk, kilku koncepcji brakuje, ale klimat już jest. Jest dobrze :-)












W międzyczasie były jeszcze Bieszczady, a w nich polne kwiaty na Dzień Matki, miłe wieczory we dwoje i w towarzystwie, obżarstwo i lenistwo. W to wszystko wplotłam jeszcze wizytę na giełdzie kwiatowej i sadzenie przed domem 150 sadzonek. Kwiatowy bal w przedszkolu z okazji Dnia Dziecka i Ankową stylizację na piwonię wymyśloną w 5 minut. Róże na działce znajomych, które przypominają mi te z dzieciństwa, pachnące tak, że aż kręci się w głowie. 

























Spojrzałam na załączone zdjęcia i uświadomiłam sobie,że mimo towarzyszącego mi ogromnego zmęczenia, miniony miesiąc upłynął mi pod znakiem słońca i kwiatów. Powtórzę zatem raz jeszcze - jest dobrze. I życzę Wam udanej niedzieli :-)