Hurra! Ankowy pokój wreszcie zyskał tapety i już nie straszy białymi ścianami. Mamy wiosnę aż po sam sufit, zrobiło się przytulnie i zgubiliśmy echo :-) Anka zachwycona i ja też.
Cały miniony tydzień upłynął mi pod znakiem ekipy remontowej. Mam szczęście do rzetelnych fachowców z polecenia, uwielbiam obie ekipy, które pomogły mi uczynić mieszkanie naszym ulubionym miejscem na ziemi. Mogłabym panów wychwalać godzinami, są totalnym przeciwieństwem partactwa i tego, co zazwyczaj można zobaczyć w "Usterce". Śmieję się, że mogłabym zostać ich managerem i uczynić z nich celebrytów branży remontowo-budowlanej :-)
Dzięki naszym magikom Anka ma pięknie położoną tapetę, wykończoną pod sufitem styropianową listwą. Niby drobiazg, a moim zdaniem robi świetny efekt. Nadal brakuje kilku detali, z sufitu ciągle zwisa smętna żarówka. Anka dopytuje, kiedy pojawi się lampa, i podkreśla, że musi być niebieska, w kwiatki i koniecznie z koronką. Oj matka, trzeba było tak pracować nad wyczuciem smaku? Szukam pomysłu. Sprawa nie jest łatwa, bo lampa musi dać naprawdę silne światło - do oświetlenia jest jakieś 20 m2. Jakieś sugestie? Chętnie przyjmę :-) Brakuje też miejsca na Ankowe książki, więc na razie urzędują na regale w pokoju dziennym. Marzy mi się surowa szafa chlebowa, która pomieści lektury i inne drobiazgi Młodej. Tych gratów nie jest dużo, sami widzicie na zdjęciach. Oczywiście przed zrobieniem fotek ścieram kurze i zbieram karty rozrzucone po podłodze, ale nie wyrzucam z kadru tony zabawek - jest ich faktycznie niewiele, a i tak Ania bawi się kilkoma ulubionymi. A jak to wygląda u Was? Robicie już czystki w szafach i szufladach przed grudniowymi żniwami?
W międzyczasie zaliczyliśmy też przedszkolny bal andrzejkowy. Księżniczki miały zakaz wstępu, więc Ania wymyśliła, że będzie czarną czarownicą. Z różnych względów, głównie finansowych, ale również z przekory, postanowiłam, że tym razem jej kostium będzie arcy niskobudżetowy. Jedyny wydatek, jaki poniosłam, to kosztujący 5 PLN kapelusz zakupiony w lumpeksie. Był jeszcze z metką! Nieco zmniejszyłam go w obwodzie i leżał jak ulał. Wyciągnęłam z szafy czarną, błyszczącą sukienkę, którą miałam na sobie na pierwszym balu z Panem Mężem (gdyby się zastanowić, to w sumie był to nasz pierwszy, i jak na razie ostatni bal ;-). Mi sięgała do kolan, a odpowiednio podpięta u Anki spływała do ziemi. Uważając, by nie zniszczyć sukienki, podszyłam ramiączka, ozdobiłam srebrnymi guzikami i kolorowymi tasiemkami, zamieniłam tył na przód i gotowe :-) Powiem Wam szczerze, że tym razem reakcja Anki była zupełnie inna niż w przypadku karnawałowej sukni, nad którą spędziłam długie godziny (przeczytacie o tym tutaj). Młoda uradowana, co jakiś czas zakłada suknię w domu i biega w niej po salonach.
Przed nami Jasełka i znów strój Aniołka. Obawiam się, że z poprzedniego wdzianka Anka wyrosła, no i stare skrzydła sama niedawno wyrzuciłam. Trzeba wymyślić coś nowego. Od dawna chodzą mi po głowie koronkowe skrzydła (kawałek drutu i koronki zawsze się w domu znajdzie), ale Młoda mówi, że skrzydła mają błyszczeć. No i masz babo placek.
Poza tym przygotowuję się do świąt, prawie wszystkie prezenty kupione, a jutro wyprawa na tyską giełdę kwiatową - można tam upolować naprawdę wiele pięknych dekoracji w bardzo przystępnych cenach.
Ściskam Was bardzo ciepło i obiecuję znów pojawiać się tu częściej :-)