Scenariusz banalny do bólu. Porzucenie korpo na rzecz samorealizacji. Połączenie pasji z pracą zarobkową. Już było miło. Najpierw znalazłam siostrzaną duszę na podobnym zakręcie zawodowym. Potem, działając już razem, znalazłyśmy wsparcie Panów Mężów i rodzin naszych. Spośród wielu pomysłów wybrałyśmy ten jeden, który do dzisiaj ma dla mnie sens. Połączyłyśmy siły i przeżyłyśmy mnóstwo fantastycznych chwil wypełnionych inspiracją, poszukiwaniami i pracą. Były też oczywiście wątpliwości, urzędnicze spotkania i telefony, rozmowy z bliskimi p.t. "Czy to na pewno się uda". Wszystko było na dobrej drodze, i pewnie nadal byłoby dobrze, gdyby nie pewne absurdalne w moim mniemaniu przepisy. Nie chcę narzekać na wymogi, paragrafy i Państwową Inspekcję Sanitarną. To jak walka z wiatrakami. Absurdy są po obu stronach mocy, były w korpo, będą i na swoim. W czym rzecz?
Chciałyśmy z moją koleżanką serdeczną kreować przyjęcia. Tworzyć piękne chwile. Wymyślać temat przewodni, przygotowywać dekoracje, wypożyczać niezbędny sprzęt i akcesoria, by zaczarować czas, miejsce i uczestników, zdejmując jednocześnie z naszych klientów ciężar zakupu uroczych talerzy, pater na ślicznej nóżce, pomponów i krzesełek w ilościach hurtowych. Podsumowując - miałyśmy zająć się stylizowaniem i dekorowaniem przyjęć. Głównie dziecięcych, organizowanych w domach, u rodzin, które nie są zwolennikami imprez w bawialniach lub których dzieciaki są na takie atrakcje za małe. Celowałyśmy też w wieczory panieńskie i baby showers. Bez animacji, bez przekąsek naszej produkcji, żeby nie wchodzić w skomplikowane przepisy dotyczące chociażby BHP czy kwestii higieny i zdrowia publicznego. Rozważałyśmy współpracę z lokalnymi zdolnymi cukiernikami, ale głównie miałyśmy zająć się stroną wizualną, taką, co to umili przyjęcie i upiększy okolicznościowe kadry. Miałyśmy przygotowywać dekoracje i wypożyczać naszym klientom te wszystkie bajeczne i słodkie banerki, pompony, małe buteleczki, słoiki ze słomką i słoje z kranikiem również. Miałyśmy dostarczać retro wózki do wyrobu waty cukrowej i popcornu. Chciałyśmy rozwieszać te pompony, przywiązywać wstążki, przygotowywać miejsce do zabawy i kącik do robienia zdjęć.
I byłyśmy nawet na tyle przytomne, by w którymś momencie skontaktować się z Sanepidem w celu ustalenia, czy nie potrzebujemy przypadkiem zmywarko-wyparzarki do mycia naszych pięknych pater i talerzy. Niestety, okazało się, że jesteśmy bardziej nieświadome i naiwne, niż nam się to wydawało. Beznamiętny wyraz twarzy poinformował nas, że wypożyczalnię naczyń (a to przecież miał być tylko jeden z naszych profili, a gdzie pompony, gdzie krzesełka, gdzie śliczne kostiumy dla dzieci?) obowiązują te same przepisy, co dostawców cateringu. Zasadnicza różnica polegająca na tym, że oni produkują jedzenie, a my nie, nikogo nie interesuje. I tak powinnyśmy mieć osobne pomieszczenie z osobnym wejściem do mycia naczyń, osobne pomieszczenie do przechowywania i mycia pojemników, w których te naczynia będziemy przechowywać, no i szafę przelotową, w której lądują nasze świeżutkie i pachnące skorupy, nie mówiąc już o zmywarce do naczyń, zmywarce do pojemników, badaniach i szkoleniach. Czyli lipa. Nawet gdybyśmy miały budżet na taką inwestycję, bałabym się na dzień dobry wykładać grubą kasę na niepewny biznes. Wynajęcie, dostosowanie i wyposażenie lokalu to olbrzymi wydatek. Myślałyśmy o zleceniu mycia naczyń jakiejś kawiarni, która już spełnia wymogi higieniczno-sanitarne, ale sam temat pojemników,dopasowania ich do typów zmywarek, no i osobnego pomieszczenia na ten cały interes, to temat rzeka.. Temat, w którym absurd goni absurd i który sprawił, że znów czujemy się jak w korpo. Trwonienie energii, czasu i pieniędzy dookoła, a zasadniczej pracy tyle, co kot napłakał.
Zgodnie z planem miałyśmy obsługiwać kilkanaście przyjęć w miesiącu. Cały czas uważam, że zamysł, by dekoracje i akcesoria wypożyczać, a nie kupować, jest bardzo dobry. Te wszystkie urocze duperele potrafią kosztować majątek, a przecież każdy chce mieć ładnie. I niewielkim kosztem. Tym samym przechodzimy do meritum. Jak działając na niewielką skalę, obsługując kilkanaście imprez w miesiącu, mamy zapracować na te wszystkie wymogi, strefy czyste i brudne, sprzęty i pomieszczenia? Jestem jak najbardziej za staranną obsługą i zapewnieniem wysokich standardów, ale jako zwykły obywatel nie rozumiem, dlaczego moja domowa kuchnia nie spełnia tych wymogów. Przecież zapraszam do siebie rodzinę, znajomych i przyjaciół. Potrawy serwuję im na porcelanowych cackach z targów staroci czy talerzach pożyczonych od Pani Mamy. Jest czysto i schludnie. Nikt się nie zatruł. Gdzie leży granica absurdu?
Nie jestem rozgoryczona ani nie mam pretensji. Po prostu nie rozumiem. Rezygnacja z etatu to był mój świadomy wybór i musiałam przecież wiedzieć, że na swoim nie jest lekko. Nie należę do osób, które łatwo się poddają, ale cenię sobie swój czas i siły, i zastanawiam się, czy drążyć jeszcze powyższy temat, czy szukać szczęścia gdzie indziej.
Jesteśmy we dwie. Pełne pomysłów, młode jeszcze, zdeterminowane. Damy radę! :-)
Wrzucam kilka zdjęć, które zrobiłyśmy przed wizytą w Sanepidzie, i idę rozmyślać dalej.
PS. Uściski dla Ciebie, moja biznesowa druga połowo! :-*** :-)