31.03.2015

Różowy tu, różowy tam


Zdradzę Wam pewien sekret. Zaczyna mi doskwierać nadmiar kropek, kratek i pasteli. Jeszcze nie jestem nimi zmęczona, ale najzwyczajniej w świecie czuję potrzebę zmian. Zamknęłam się w tym słodkim szablonie i po pewnym czasie poczułam, że wiele mnie omija. Wrażenie spotęgował fakt, że przygotowując nieruchomości do sprzedaży (mam już trzecią i czwartą, jupi! :-), mam do czynienia z różnymi wnętrzami i stylistyką zupełnie odmienną od mojej. I nie ma co jej przerabiać na pastelową modłę, trzeba uderzyć w nowoczesne i surowe tony, spróbować coś wywalczyć poduchami za 5 złotych, sięgać po kształty, kolory i desenie, które do tej pory omijałam szerokim łukiem. Do niedawna podobało mi się tylko to, co było w moim stylu, ale siłą rzeczy chcę tworzyć wnętrza, na które i mi jest miło popatrzeć, nawet jeśli nie mają nic wspólnego z moim światem. W ten sposób uruchamiam swoją wyobraźnię, poszerzam horyzonty, otwieram się na nowe. Bez obaw, nie będzie radykalnych zmian, chcę zrobić tylko kilka małych kroków w nowym kierunku.
A co ze słodkościami? No cóż. Przyznam, że chwilowo Anka i jej świat całkowicie zaspokajają moje dziecięco-dziewczęce tęsknoty. Małe torebeczki i filiżaneczki, wszędobylski brokat, domek dla lalek, różowa Barbie, wspólny "Kopciuszek" w kinie, malowanie paznokci i bieganie w welonie - to mi w zupełności wystarcza. Pan Mąż na razie nie narzeka na kolory i desenie, choć czasem wypowiada się na temat ilości dekoracji. Myślę, że jeszcze nie jest u nas na wskroś babsko, ale zbliżam się do granicy, której za nic przekroczyć nie chcę. Dlatego będę się starała nieco schłodzić nasze kąty, bez wielkich wydatków, prostymi sposobami. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Rozpoczynam akcję "Oczyszczamy przestrzeń" i w jej ramach zrobiłam już z Anką porządek w jej królestwie. Urodzinowe dekoracje powędrowały do pudła i zostały tylko kule i pompony, dzięki którym, ku własnemu zaskoczeniu, odkryłam, że żółte akcenty świetnie się prezentują w jej kolorowym pokoju. Wam też się podobają? 
Jak zawsze przy okazjach typu święta czy urodziny, posegregowałyśmy zabawki i znów jest czym oddychać. Jedynie zabolało mnie to, że Anka postanowiła pozbyć się wiklinowego wózka dla lalek.. No cóż, zawsze to ona decyduje, które zabawki chce oddać, więc wózek powędrował na strych. Nie mam serca się go pozbyć. Nie dość, że pewnie nie raz przyda mi się jako rekwizyt podczas sesji, to jeszcze marzyłam o tym, by przekazać go Młodej, gdy będzie już dorosła.
Znów poprzestawiałyśmy graty i domek gigant znalazł nowe miejsce tuż przy Ankowym łóżku. Pan Mąż się postarał i w jedno popołudnie zamontował prawdziwe światło na każdym piętrze (szacun!) :-). W domku zamieszkała najprawdziwsza Barbie, na zdjęciu już nieco przeze mnie przerobiona. Nie mam problemu z tymi lalkami, wydaje mi się, że nie niszczą aż tak osobowości i poczucia własnej wartości małych dziewczynek, jak się o tym dzisiaj głośno mówi. Nie mam zamiaru obsadzać Anki w roli różowej królewny, Młoda lubi grać w karty i warcaby, bez mrugnięcia okiem rozpoznaje marki Subaru i Mitsubishi na drodze, może więc spokojnie tracić głowę dla tej wynaturzonej i zbyt szczupłej panny. Same lalki są w porządku, ale nie ukrywam, że na ich kuse stroje patrzeć nie mogę. Skojarzenia są jednoznaczne, a gdy jeszcze usłyszałam, że Anka chce mieć taką samą sukienkę jak jej różowa lala, czym prędzej uszyłam jej stosowne wdzianko. Ślubny się śmieje, że przyodziałam Barbie w habit, ale co tam - teraz mi się podoba, a Anka też zadowolona, bo Barbie Księżniczka ma suknię do ziemi. A jakie Wy macie zdanie na temat tej chudej ślicznotki? Lubicie, bojkotujecie, czy dla dobra sprawy tolerujecie? 




26.03.2015

Ankowe urodziny


Nie wiem, jak to się stało, że mam czteroletnią córkę. Jeszcze przed chwilą była niebiańsko pachnącym okruszkiem, rozkosznym kurdupelkiem, niezapisaną kartką, na którą przelewałam milion swoich uczuć. Nie wiem, kiedy wyrosła z niej pannica, która umie się podpisać, wyczuwa moje nastroje, raz po raz zerka w lusterko i upewnia się, czy warkocz (wciąż w skali raczej mikro) dobrze się trzyma. Sama przygotowała urodzinowy stół, pytała gości, czy czegoś im nie trzeba, a na dodatek ostatnio rozpowiada, że będzie mnie odwiedzać ze swoimi dziećmi. 
Przyznam Wam, że żadne Ankowe urodziny nie wzruszyły mnie tak mocno, jak te. Zastanawiałam się, skąd to się wzięło, przecież każde były wyjątkowe.. ale teraz pierwszy raz miałam czas się do nich przygotować. I nie mówię tu o dekoracjach i frykasach, tylko o tym, że miałam czas i siły na codzienną refleksję. Każdy dzień z Anką cieszy mnie ogromnie, każda chwila jest cudem, każdy lepki całus smakuje najlepiej. Topię się jak masło pod wpływem jej spojrzenia, zapachu i na dźwięk jej słów. Doprawdy nie wiem, jak to jest możliwe, ale każdego dnia kocham ją coraz bardziej. Paleta uczuć, które Młoda we mnie budzi, jest absolutnie nieskończona. 
Odkąd żyję na zwolnionych obrotach, macierzyństwo cieszy mnie jeszcze bardziej. Pewnie wszystko jest ze sobą powiązane, Anka ma mnie więcej, życie stało się jakby bardziej spokojne, więc i ona się trochę wyciszyła, dała ugłaskać. Poza tym ja, częściej wolna od pośpiechu niż zabiegana, mam w sobie ocean cierpliwości. A gdy go brakuje, myślę sobie takie paskudne myśli, co by było, gdybym Anki nie miała, i po chwili wszystko przechodzi. Sielanka. I z jednej strony jest to cudowne doznanie i odkrycie, cudownie po prostu być jej mamą, iść w żółwim tempie do przedszkola i oglądać po drodze budzące się do życia robaki. A z drugiej strony pamiętam siebie sprzed roku, a raczej pamiętam, że w mojej głowie niewiele zostało z tamtych dni. I nie zgadzam się na to, by życie (moje, nie moje, bez różnicy) tak wyglądało. Wraz z zasobami czasu rośnie jakość życia i złość mnie bierze, gdy pomyślę, że przez pośpiech ktoś może zgubić blask macierzyństwa. I przyznam się Wam jeszcze, że nie lubię popularnego ostatnio trendu, co to niby każe odczarować mit macierzyństwa, że niby Matki Polki łączy zmowa milczenia i nikt o cieniach nie mówi.. Bo mi się zdaje, że właśnie o tych blaskach mówić trzeba, bo gdzieś się zagubiły. Nikt nie mówi, że zawsze jest łatwo, ale przecież te szczerbate uśmiechy są warte wszystkiego, prawda? I sztuką jest pamiętać o tym nie tylko wtedy, gdy kurduple śpią.

Ale! Dość już gadania. Zapraszam Was na przegląd Ankowego party. Był kicz, były retro zwierzaki (w roli głównej sarenka spod pędzla mojego Taty), a Ankowa aranżacja stołu przy kominku wyszła chyba trochę "boho" ;-) Jest i gwóźdź programu. Prezent dla Młodej, spełnienie tak naprawdę mojego marzenia z dzieciństwa, wspólna zrzutka całej rodziny, czyli gigantyczny domek dla lalek (serio, bawię się nim, gdy Anka nie patrzy ;-). 
Miało być ładnie, ale bez napinki. Jak wiecie, kwestia dekorowania przyjęć jest mi bliska (można o tym przeczytać tutaj), ale tym razem nie chciałam kserować Pinterestu. Miało być po naszemu i chyba się udało :-)
Ściskam Was mocno! :-)










20.03.2015

Wiosenne Candy


Kochane!
Wiosna rozgościła się u nas na dobre :-) Promienie słońca, śpiew ptaków i miłe słowa od Was sprawiają, że dobry nastrój mnie nie opuszcza. Jakby tego wszystkiego było mało, wkrótce Ankowe urodziny, a to zawsze przynosi radosne refleksje i miłe zamieszanie. 
Z tych wszystkich powodów pragnę podzielić się z Wami tą pozytywną energią i jednocześnie podziękować za to, że jesteście, zaglądacie tutaj nawet wtedy, gdy znikam na dłużej, a przede wszystkim dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa, które na co dzień tu zostawiacie - wiele dla mnie znaczą! Dlatego też bardzo serdecznie zapraszam Was na wiosenne candy - do zgarnięcia jest ramka na zdjęcia, wieszak "klatka dla ptaków", ptasia zawieszka oraz miętowe serducho. 


Co trzeba zrobić, by wziąć udział w Candy? Standardowo:
- zostawić komentarz, w którym zgłaszacie chęć udziału w konkursie
- umieścić na swoim blogu powyższy banerek z linkiem do tego posta
- osoby nieprowadzące bloga również serdecznie zapraszam i proszę o pozostawienie adresu mailowego
- będzie mi miło, jeśli dołączycie do obserwatorów bloga i/lub polubicie Pretty Things by Agu na Facebooku (o rany, biję się w piersi, tam to już dawno nic się nie działo.. ;-)
Konkurs trwa do 20 kwietnia. Serdecznie zapraszam :-)




16.03.2015

Wiosna idzie, krew buzuje :-)


Nareszcie przyszła. I ja, jak co roku, nie mogę się nadziwić, że świat budzi się z zimowego snu. Za każdym razem wiosna mnie zaskakuje i zachwyca, sprawia, że serce mocniej bije, krew szybciej krąży, a głowa pęka od pomysłów. Czy znajdzie się ktoś, kto reaguje na nią inaczej lub nie reaguje wcale? 
Świat kusi, chciałoby się wyciągnąć rower, różowy szalik i pomknąć w siną dal. Na razie jednak nici z tego. Marzec tradycyjnie oznacza dla nas kiszenie się w domu - zwykłe przeziębienie jakoś nie chce się z Anką pożegnać na dobre. Siedzimy więc we dwie w tych czterech ścianach i pozytywnie się nudzimy, nie planujemy konkretnych działań, po prostu wyjmujemy płótno, farby i pędzle, i przystępujemy do działania. Takie ciche bycie obok niej jest szalenie miłe, interesujące i inspirujące. Ja malowałam swój obraz, ona swój. Podpatrywała, jakich używam kolorów, jak rozprowadzam farbę gąbką do mycia naczyń, nabieram pędzlem solidną porcję farby i pozwalam jej spływać na płótno. Żadna ze mnie artystka malarka. Wprost przeciwnie - czuję, że mam spory deficyt w tej dziedzinie, ale nie przeszkadza mi to czerpać radości z zabawy pędzlem. No i w końcu liczy się to, by efekt pasował kolorem i nastrojem do nas i naszego mieszkania.
Jestem zadowolona ze swojego tworu, ale naprawdę pełna podziwu dla Ankowych poczynań. Jej obraz nie zamienił się w ciemną plamę, jak to często do tej pory przy użyciu farb bywało, a stanowi ciekawą, wiosenną  i lekką kompozycję. I nawet miałam pomysł, by połączyć jej obraz z moim (jej małe płótno przymocować do mojego, większego), potem zapragnęłam jeszcze podrasować ten efekt 3D, dodając kwiat oprawiony w ramkę, ale Anka zaprotestowała. Ok, nic na siłę :-) Ale tematu tak nie zostawię, ten trójwymiarowy efekt mnie zaintrygował :-) 





Nasza swobodna gra z kolorami, całkowicie pozbawiona napięcia i dążenia do z góry określonego celu, uwolniła kolejne pokłady kreatywności. I tak pomyślałam sobie, że moje piękne farby wcale nie muszą mieszkać w tych parszywych puszkach, przy których człowiek musi się nieźle ufajdać i namęczyć, by najpierw je bezpiecznie otworzyć, a potem znów szczelnie zamknąć. Zatem farby znalazły się w łatwych w obsłudze słoikach. Co więcej, słoiki otrzymały dekoracyjne czapki i zamieszkały w kredensie. A co? :-) Kto powiedział, że tylko stara porcelana zasługuje na kredens?



Wszystko, czym zajmuję się w ostatnich dniach, wynika z mojej chęci przetworzenia zasobów, które mam pochowane w szafach i piwnicy. Zanim wydam kolejne pieniądze na urządzanie mieszkania i zanim wymyślę kolejną wizję, której realizacja będzie wymagała kompletowania szeregu przedmiotów, pragnę wykorzystać to, co już mam. Wyjęłam więc kawałki tkanin, które od dawna zalegały w mojej szafie, i uszyłam poduchy do dziennego. Na razie ubrałam w ten sposób jedną kanapę (to w ramach akcji "Oswajamy salon"). Przejrzałam resztki kolorowych włóczek i wydziergałam stosik kwadratów, dziwiąc się przy tym niezmiernie, że to już nie ten sam mozolny proces, co jeszcze rok temu. Wyciągnęłam ramki i obrazy, które czekały na lepsze czasy i postanowiłam przerobić je tak, by pasowały do aktualnego wnętrza. Chciałam się też pozbyć ze strychu kolorowego krzesła - uosobienia mojej dawnej fascynacji decoupagem. Ale gdy tylko Młoda je zobaczyła, natychmiast je sobie przysposobiła i w kuchni na niczym innym już nie chce siedzieć. Krzesło więc zostaje.


Jak widać, działam aktywnie na kilku frontach i choć teoretycznie na brak przestrzeni dla tych działań narzekać nie mogę, brakuje mi choć niewielkiego kąta, w którym mogłabym rozkładać swoje szpargały bez konieczności zwijania ich co wieczór. O tworzeniu takiego kąta na razie w ogóle nie myślę, zaczynam więc kombinować w kierunku mobilnej pracowni. Ta poniżej to tylko luźna inspiracja, zaczątek, raczej zabawa formą niż faktycznie pomysł do zrealizowania, ale proszę spojrzeć - jak pięknie prezentuje się moja patera w roli przenośnej mini pracowni :-) Gdyby zamiast plastrów miała koszyki, a na końcu pręta uchwyt, mogłaby się całkiem nieźle spisać.




Przy okazji robienia zdjęć do dzisiejszego wpisu latałam z gratami po całym mieszkaniu. I zupełnie przypadkiem wpadłam na pomysł, by umieścić obraz w Ankowym kominku. Chyba nawet wykorzystam ten motyw podczas jej urodzinowego przyjęcia - impreza dla dzieci już w najbliższą sobotę :-) 
A tak przy okazji - poniżej po lewej stronie widać plecy Ankowego płótna. Młoda stwierdziła, że obraz musi mieć i przód, i tył! Uwielbiam jej tok rozumowania, jest tak wolny od ograniczeń i inspirujacy! :-)




Czy ja czasem nie twierdziłam, że w naszym salonie brakuje życia? Poniżej nasze aktualne poczynania z tablicówką ;-) I poduchy raz jeszcze. No, to zasypałam Was dzisiaj zdjęciami. Mam nadzieję, że miło było. Uściski! :-) 

13.03.2015

Dokąd tupta nocą jeż


Nuda jest fajna. Najciekawsze pomysły przychodzą mi do głowy wtedy, gdy mam okazję regularnie się nudzić. Gdy nie szukam inspiracji w cudzych ogródkach. Gdy wcale nie zamierzam nic specjalnego tworzyć. A może to nie nuda, tylko zwyczajny brak pośpiechu? Tak czy owak, gdy czas płynie wolniej, wszystko dzieje się samo. Tak jak w tym tygodniu, kiedy to Anka trochę mi się przeziębiła i postanowiłam, że kilka dni przesiedzimy w domu. Nie miałyśmy nic specjalnego w planach, ot, powłóczyć się trochę w piżamie, obejrzeć jakąś bajkę, poczytać książki.. I zupełnie przypadkiem zabrałyśmy się za porządki w mieszkaniu Pana Jeża. Przyznam, że jego lokum, do tej pory umiejscowione pod Ankową szafką nocną, działało mi na nerwy. Anka nawpychała tam, ile wlezie, muchomory, pieczarki, Jeża z bujanym fotelem, a wszystko to przykryła jakąś szmatką. Co chwila coś się przewracało, szmatka spadała, nie mówiąc już o tym, że nijak nie dało się pod szafką posprzątać. Zaproponowałam więc, by Pana Jeża przeprowadzić na pięterko. Ance pomysł się spodobał, więc czym prędzej przystąpiłyśmy do dzieła. Bez żadnej wizji, bez koncepcji, zaczęłyśmy znosić wszystko, co mogło się nam przydać - naklejki, serwetki, kolorowe taśmy, folię samoprzylepną, słomki, papierowe kubki.. Lubię taki miks. Lubię wszystko, co ma jakikolwiek związek z mieszaniem form i patchworkiem. 
Bardzo przydały się nam kawałki folii, które zostały po ozdobieniu kuchennych kafli. Powstały z nich tapety, dywany, kawałek zasłon i nawet obraz na ścianę. Z kolorowych taśm zrobiłyśmy girlandę, z serwetek do decoupagu - firany i kwiaty doniczkowe. Natomiast z papierowych kubków powstały stolik i lampa. Anka zadbała o najmniejsze szczegóły. Ścinkami folii oraz naklejkami ozdobiła abażur i uparła się, by przymocować do lampy sznurek - wszak jej własna nocna lampa właśnie "na sznurek" się zapala. Dla towarzystwa Jeż otrzymał całe stado ptaków i królików, a do dekoracji Ankowy koszyk kwiatów. I tak pra-babcina szafka po raz kolejny zyskała nowe wcielenie. 
Na zdjęciach zauważycie też, że szafka wreszcie doczekała się uchwytów. Jakiś czas temu w KIKu można było kupić kolorowe gałki po 4 zł za sztukę. Nie mogłam się oprzeć. Na łóżku widać też dwie nowe poduchy. Jedna to zdobycz znów z KIKa - poszewka kosztowała 7 zł, a druga, czerwona, powstała z mojego swetra i serwetek, które bliska mi osoba uratowała ze śmietnika. Jak widać, dużo tu wzorów i kolorów oraz zdobycznych towarów. Tak jak lubię :-)
Udanego weekendu Moi Mili! :-)









10.03.2015

Drewno w roli głównej



To  było silniejsze ode mnie. Jakby na przekór wszystkim pastelom w kropki i kwiatki, kruchej porcelanie, bieli i koronkom, zrodziła się we mnie tęsknota za grubo ciosanym kawałkiem drewna. Takim, który wygląda, jakby dopiero co zwiał z lasu w małych omszałych trzewikach. 
To miały być grube, nieregularne plastry. W sam raz do serwowania ciast i ciasteczek, ale nie tylko. Oczami wyobraźni widziałam już, jak drewniany koleżka towarzyszy nam w codziennych czynnościach, przyjmuje pod swój dach słoiki i puszki wypełnione kredkami i farbkami, pojemniczki z guzikami, pudełeczka ze wstążkami.. Wiedziałam też, że świetnie się sprawdzi na różnego rodzaju przyjęciach - nadaje się do eksponowania mini bukietów, porcelany lub bardziej prozaicznie - papierowych kubków dla dzieci. Spokojnie może też robić za piętrowy dom dla małych Ankowych towarzyszy czy stojak na bazie i wydmuszki :-). Zastosowań, jak widać, mnóstwo.
Nie miałam wątpliwości, że z prośbą o ucieleśnienie mojej wizji zwrócę się do Pracowni Endiego - o jej istnieniu dowiedziałam się od Agi (kto zagląda, ten pewnie nie raz widział u niej cudne drewniane twory). Nie wiem, co bardziej chwalić - kunszt i warsztat artysty, czy jego cierpliwość do mnie :-) Przy tym projekcie uzmysłowiłam sobie, że mieć wizję, to jedno, a opisać ją w jednoznaczny dla obu stron sposób - to już zupełnie inna bajka. Na szczęście spotkałam się z elastycznością i zrozumieniem, i po wymianie kilku zdjęć i maili stałam się posiadaczką pięknej, surowej patery. Co więcej, patera szła w pakiecie z odbiorem osobistym, miałam więc niebywałą przyjemność poznać osobiście nie tylko artystę, ale i blogową koleżankę (chwalę się, a co! Aga - bardzo miło mi było! :-)). 
I tak drewniana ślicznotka mieszka już z nami kilka tygodni. Na razie jej głównym użytkownikiem jest Młoda, która paterę zamieniła w przedszkole, a ukraińskie matrioszki w przedszkolankę i dzieci :-) Ja Wam jednak pokażę ślicznotkę w towarzystwie porcelany. Tak, tak.. za nami początek miesiąca, a co za tym idzie, wizyta na bytomskich starociach. Tym razem upolowałam filiżankę za dychę oraz dzbanek za 13 zł. Dodatkowo, drogą wymiany, zdobyłam piękny mlecznik w kwiaty (bez obaw, zamieniłam się z koleżanką, nie handlarzami ;-). Jak Wam się podoba takie połączenie? :-) Pozdrawiam ciepło!