Zdradzę Wam pewien sekret. Zaczyna mi doskwierać nadmiar kropek, kratek i pasteli. Jeszcze nie jestem nimi zmęczona, ale najzwyczajniej w świecie czuję potrzebę zmian. Zamknęłam się w tym słodkim szablonie i po pewnym czasie poczułam, że wiele mnie omija. Wrażenie spotęgował fakt, że przygotowując nieruchomości do sprzedaży (mam już trzecią i czwartą, jupi! :-), mam do czynienia z różnymi wnętrzami i stylistyką zupełnie odmienną od mojej. I nie ma co jej przerabiać na pastelową modłę, trzeba uderzyć w nowoczesne i surowe tony, spróbować coś wywalczyć poduchami za 5 złotych, sięgać po kształty, kolory i desenie, które do tej pory omijałam szerokim łukiem. Do niedawna podobało mi się tylko to, co było w moim stylu, ale siłą rzeczy chcę tworzyć wnętrza, na które i mi jest miło popatrzeć, nawet jeśli nie mają nic wspólnego z moim światem. W ten sposób uruchamiam swoją wyobraźnię, poszerzam horyzonty, otwieram się na nowe. Bez obaw, nie będzie radykalnych zmian, chcę zrobić tylko kilka małych kroków w nowym kierunku.
A co ze słodkościami? No cóż. Przyznam, że chwilowo Anka i jej świat całkowicie zaspokajają moje dziecięco-dziewczęce tęsknoty. Małe torebeczki i filiżaneczki, wszędobylski brokat, domek dla lalek, różowa Barbie, wspólny "Kopciuszek" w kinie, malowanie paznokci i bieganie w welonie - to mi w zupełności wystarcza. Pan Mąż na razie nie narzeka na kolory i desenie, choć czasem wypowiada się na temat ilości dekoracji. Myślę, że jeszcze nie jest u nas na wskroś babsko, ale zbliżam się do granicy, której za nic przekroczyć nie chcę. Dlatego będę się starała nieco schłodzić nasze kąty, bez wielkich wydatków, prostymi sposobami. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Rozpoczynam akcję "Oczyszczamy przestrzeń" i w jej ramach zrobiłam już z Anką porządek w jej królestwie. Urodzinowe dekoracje powędrowały do pudła i zostały tylko kule i pompony, dzięki którym, ku własnemu zaskoczeniu, odkryłam, że żółte akcenty świetnie się prezentują w jej kolorowym pokoju. Wam też się podobają?
Jak zawsze przy okazjach typu święta czy urodziny, posegregowałyśmy zabawki i znów jest czym oddychać. Jedynie zabolało mnie to, że Anka postanowiła pozbyć się wiklinowego wózka dla lalek.. No cóż, zawsze to ona decyduje, które zabawki chce oddać, więc wózek powędrował na strych. Nie mam serca się go pozbyć. Nie dość, że pewnie nie raz przyda mi się jako rekwizyt podczas sesji, to jeszcze marzyłam o tym, by przekazać go Młodej, gdy będzie już dorosła.
Znów poprzestawiałyśmy graty i domek gigant znalazł nowe miejsce tuż przy Ankowym łóżku. Pan Mąż się postarał i w jedno popołudnie zamontował prawdziwe światło na każdym piętrze (szacun!) :-). W domku zamieszkała najprawdziwsza Barbie, na zdjęciu już nieco przeze mnie przerobiona. Nie mam problemu z tymi lalkami, wydaje mi się, że nie niszczą aż tak osobowości i poczucia własnej wartości małych dziewczynek, jak się o tym dzisiaj głośno mówi. Nie mam zamiaru obsadzać Anki w roli różowej królewny, Młoda lubi grać w karty i warcaby, bez mrugnięcia okiem rozpoznaje marki Subaru i Mitsubishi na drodze, może więc spokojnie tracić głowę dla tej wynaturzonej i zbyt szczupłej panny. Same lalki są w porządku, ale nie ukrywam, że na ich kuse stroje patrzeć nie mogę. Skojarzenia są jednoznaczne, a gdy jeszcze usłyszałam, że Anka chce mieć taką samą sukienkę jak jej różowa lala, czym prędzej uszyłam jej stosowne wdzianko. Ślubny się śmieje, że przyodziałam Barbie w habit, ale co tam - teraz mi się podoba, a Anka też zadowolona, bo Barbie Księżniczka ma suknię do ziemi. A jakie Wy macie zdanie na temat tej chudej ślicznotki? Lubicie, bojkotujecie, czy dla dobra sprawy tolerujecie?