22.04.2015

And the winner is...


Miłe Panie,

pięknie Wam dziękuję za takie zainteresowanie konkursem, za liczne odwiedziny, komentarze, wspierające słowa. To dla mnie naprawdę wiele znaczy! :-) 

Dziś zmykam w Bieszczady, próbuję się jeszcze spakować i zrobić kanapki na drogę, więc bez zbędnych ceregieli. Drogą losowania ustalono, że słodkie fanty trafią do:

Apaczowej


Serdecznie gratuluję i proszę o podanie adresu do wysyłki (kontakt: prettythingsbyagu@gmail.com).

Ściskam ciepło i do zobaczenia w przyszłym tygodniu! :-))

19.04.2015

Happy


Gdy w piątek zamknęłam kolejne zlecenie, miałam ochotę tańczyć i śpiewać. Dzień wcześniej odebrałam telefon od klientki, która oznajmiła, że teraz sama z chęcią kupiłaby swoje mieszkanie. Dwa dni wcześniej napisała do mnie inna pani, która po obejrzeniu zdjęć mieszkania po metamorfozie stwierdziła, że żal będzie jej się wyprowadzać. Uwielbiam pracować z zastanym materiałem, niewielkim kosztem odmieniać wnętrza, poznawać moich klientów, słuchać ich historii, obserwować, jak otwierają się na nowe. Uwielbiam szukać dobrych rozwiązań, chodzić po sklepach wnętrzarskich i budowlanych, uwielbiam współpracować z pośrednikami i fotografem, uwielbiam atmosferę w dniu sesji. Uwielbiam to wszystko, choć robię to zaledwie od dwóch miesięcy. Tak, właśnie spełnia się mój sen. Miałam do 30-stki oswoić korporację lub obrać zupełnie inny kurs. Wybrałam to drugie i wiem, że nie mogłam zrobić lepiej. I choć od możliwości utrzymania się z mojej nowej pracy dzielą mnie lata świetlne, jestem spokojna. Szanowny Małżonek mnie wspiera, a pozytywne komentarze klientów dają nadzieję, że gdy już będę na swoim, zarobię na chleb. Głowa mi przyjemnie puchnie, w żyłach płyną kolorowe bąbelki. I wprost uwierzyć nie mogę, że należę do wąskiego grona szczęśliwców, którzy uwielbiają swoją pracę. Nie dam się sprowadzić do parteru ludziom, którzy twierdzą, że home staging nie ma w Polsce przyszłości, że Polacy nie chcą ładnie mieszkać, że moja praca to kosztowne hobby. Dziś jestem pełna dobrych myśli. Za sobą mam leniwy, kolorowy weekend. Obok mnie zasypia właściwy człowiek. Za ścianą śpi uroczy słodziak, który co chwila urządza nam taneczne występy i nosi już dwa warkocze. Za oknem kwitną drzewa. Za trzy dni uciekamy na chwilę w Bieszczady. Jest cudnie. 
A poniżej garść zdjęć dla Was i uściski na dobry początek tygodnia! :-)


Mini zajawka na temat mojego kolejnego zlecenia. 


Zabrałam rogaczowej rogi. Na dłuższą metę byłyby nie do zniesienia ;-) Teraz ma gustowny kapelusz i prezentuje się znacznie lepiej. Na szczęście już dawno temu ktoś wyręczył mnie, mówiąc, że kobieta zmienną jest ;-)


Kwiecie z ogródka, wazony ze staroci i ikeowski serwetnik, który zdobył me serce na dzień dobry. 


Kolorowy misz-masz w kuchni i plakaty w tle, które stworzyłam dzięki blogowej koleżance. @Pliszko - wielkie dzięki za podanie linku do tej strony. Raz dwa stworzyłyśmy z Anką naszą rodzinną wersję :-) 


Czy ktoś jeszcze odwiedza komisy? Na mieście upolowałam kilkanaście mniejszych i większych talerzy za mniej niż trzy dyszki. Ładnie się prezentują z różową zastawą z Ikei. 


Na koniec totalne zaskoczenie. Odkąd Anka dostała w prezencie na urodziny torebkę z Hello Kitty, i poprawiła ją małą figurką otrzymaną od zajączka, przeszłam na drugą stronę mocy. Bo prawda jest taka, że gdy odciąć tę postać od niezbyt dobrego PR'-u, zostaje nam delikatny i miły dla oka kociak. Przy okazji poeksperymentowałam z żółtym serwetnikiem. Wersje z podpórką na książki widziałam już wcześniej na Pintereście, ale pomyślałam, że będzie też się fajnie prezentował w roli wieszaka. Jak Wam się podoba?

14.04.2015

Rogata atrapa


Tak chciałabym być oryginalna, ale cóż, nie jestem odporna na wnętrzarskie trendy. Co gorsza, nie wyłapuję ich od razu. Początkowo obserwuję je z daleka, z dystansem, bo wtedy jeszcze sobie myślę, że ja przecież nie popłynę z prądem. A potem, gdy już się napatrzę na blogach, Pintereście i w internetowych sklepach, poddaję się i też tak chcę. Całe szczęście nie dotyczy to wszystkich trendów, ale ten na dekoracyjne poroża trafił mnie już dawno. Kto by pomyślał? Ja, wieloletnia wegetarianka, i jeleń na ścianie? Pewna miła memu sercu koleżanka straszy mnie wypchanym dzikiem, ale to zupełnie co innego niż dizajnerski łeb rogacza. Włochaty dzik to paskudztwo. A taki łeb rogaty może być z masy papierowej, kartonu, drewna lub tworzywa. W wersji minimalistycznej lub na bogato. Może ociekać złotem, kiczem lub koralami. W stylu scandi albo etno. Ale co tam łeb. Przecież tu o rogi chodzi. Zachciało mi się tych rogów na ścianie, ale niestety, to co ładne, sporo kosztuje. Na razie więc tylko wzdycham do najpiękniejszego z rogaczy:



Może kiedyś się na niego skuszę, a na razie zadowalam się imitacją. Skromną wariacją, która nie kosztowała mnie nic a nic, bo zmajstrowałam ją z patyków, resztek wełny, pudełka na buty i folii samoprzylepnej. Za jakiś czas zawiśnie nad kanapą i będzie trzymać miejsce dla rogatego arystokraty :-)




11.04.2015

Idzie nowe


Kolejne zlecenie home stagingowe za mną, przede mną następne dwa. Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się tak szybko. Wydaje mi się, że jeszcze przed chwilą byłam więźniem korporacji, a teraz mam bardzo elastyczne zajęcie, moim miejscem pracy są śląskie nieruchomości, prywatna kanapa w osobistej kuchni i sklepy z wyposażeniem wnętrz. Uwielbiam to zajęcie, świetnie się dogaduję z klientami, jak dotąd wszyscy są chętni do współpracy i zadowoleni z wyników. Piszę o tym, bo gdybym nie doświadczała tej historii na własnym przykładzie, nie uwierzyłabym w tak szczęśliwy bieg wydarzeń, taką zmianę w życiu. Cały czas stawiam pierwsze kroki, uczę się i rozwijam każdego dnia, powoli przymierzam się do zakładania własnej działalności i funkcjonowania nie tylko pod szyldem agencji. Jestem pełna energii oraz wiary w to, że mi się uda. Dodatkowo w ekspresowym tempie nauczyłam się wychodzić poza utarte schematy, bo przecież nie mogę każdej nieruchomości dekorować na własną modłę. Przez moje mieszkanie przewija się teraz sporo akcesoriów, robię zakupy w imieniu klientów, niektóre dekoracje kupuję na czas sesji zdjęciowej i potem zwracam do sklepu. Dzięki temu zaspokajam swoją potrzebę zakupów i zmian, otwieram się na nowe, bo wiadomo, znoszę do domu sporo rzeczy nie z mojej bajki, no i przymierzę sobie tę czy tamtą poduchę w sypialni..;-) 
W ten sposób nieśmiało zaprosiłam do kuchni czerń. Już jakiś czas temu zużyłyśmy z Anką resztki farby tablicowej i stare ikeowskie ramki zamieniłyśmy w tablice. Oprócz nich mam też czarne podkładki na stole, bo przypadkiem zorientowałam się, że nie zawsze muszę go przykrywać pastelowym obrusem. Czerń dobrze prezentuje się na błyszczącym, czerwonym blacie i wprowadza element zaskoczenia, bo w moim domu jest wyborem nieoczywistym. 




Spojrzałam dziś też czułym wzrokiem na przedpokój. Bardzo go lubię, podoba mi się biel w połączeniu z fuksją, różowo-czerwone lampy, lustro w pałacowej ramie. Chyba nie miałam jeszcze okazji Wam pokazać "korony", którą mu ostatnimi czasy sprezentowałam. Ta korona to fragment mojego niedoszłego obrazu 3D, czyli sztuczny kwiat z zeszłorocznego Ankowego balu przymocowany do ramki na zdjęcia. W przedpokoju brakuje mi jeszcze jakichś pojemników, które pomieściłyby drobiazgi typu szaliki czy czapki, przydałoby się sensowne rozwiązanie do przechowywania parasoli, ale to, co mi się od dłuższej chwili marzy, to dość kontrowersyjny kaprys. Poluję mianowicie na niewielkiego krasnala ogrodowego. Najlepiej w spiczastej czapce. Chcę potraktować go farbą, najprawdopodobniej intensywnie żółtą, i postawić tuż obok szafki na buty. Będzie wiosna, a co! :-)



Jednak zmiany w kuchni i przedpokoju to nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się w salonie. Zdjęcia, które dziś załączam, pokazują ostatnie podrygi tejże aranżacji. Aktualnie już żaden mebel nie stoi na swoim miejscu, wszystko dziś poprzestawialiśmy i powiem Wam, że choć projekt jest jeszcze niedokończony, czuję, że to strzał w dziesiątkę. Od samego początku miałam poczucie, że coś z salonem jest nie tak i od niedawna wiem, że chodzi tu o układ mebli. Ten kominek w rogu, w dodatku przy samym wejściu, jest mocno problematyczny. Ciężko zagospodarować ten kąt, nie blokując jednocześnie pozostałej części pokoju. Na razie nic nowego nie pokazuję, bo czeka nas jeszcze trochę pracy, kreatywnego myślenia i zakupów, ale spokojna głowa.. pochwalę się, gdy będzie czym :-)


Mój nowy kierunek to delikatny odwrót od pasteli. Oczywiście za bardzo je lubię, by z nich rezygnować, ale chcę, by były tylko dodatkiem, a nie zasadniczą treścią. Dziury po nich będę łatać różnymi nitkami, ale z pewnością z domieszką damsko-męskiego boho ;-) 


7.04.2015

Moje skorupy


Za mną kilka błogich, rodzinnych dni, wolnych od nielubianego pośpiechu. Przyjemne spotkania, dobre jedzenie, wycieczka na wieś. Nawet nie najlepsza pogoda nie zepsuła niczego. Mam nadzieję, że Wasze Święta również upłynęły w przyjemnej, rodzinnej atmosferze :-) 

Dziś mam dla Was przegląd kuchennych skorup. Już kilka razy pojawiały się pytania, gdzie się w nie zaopatruję, postanowiłam więc umieścić je w kilku kadrach i napisać na ich temat kilka słów. 
Nie wydaje mi się, by można było o nich napisać, że stanowią spójną kolekcję. To, co je łączy, to na pewno fakt, że wszystkie mi się podobają, ale nie ma tutaj jednego klucza doboru. No dobra.. po chwili namysłu stwierdziłam, że dobieram moje naczynia na zasadzie patchworku. Nie przepadam za gotowymi kompletami, lubię sama je komponować i dobierać w pary, nawet w nieoczywisty sposób. I tak np. porcelana nie jest z jednej bajki, bo zbieram i białą, i kremową, ze złoceniami i bez, nie trzymam się żadnej manufaktury, po prostu biorę to, co wpada mi w oko i na co mnie stać :-) Porcelanowe filiżanki i talerze kupuję na targach staroci, głównie na bytomskim jarmarku.
Pewnie jak wiele z Was, oczy mam zawsze szeroko otwarte. Na piękne okazy poluję dosłownie wszędzie. I tak zdarzyło mi się już zrobić świetne zakupy w Tesco Extra, Selgrosie czy Makro, że o Ikei nie wspomnę. Jeśli dana rzecz podoba mi się tak bardzo, że chcę nabyć kilka sztuk, często rozkładam te zakupy w czasie i co miesiąc kupuję po jednej. To dobry sposób na rozsądne zarządzanie budżetem.
Gdy dany przedmiot jest poza moim zasięgiem cenowym, wrzucam go na urodzinowo-świąteczną listę życzeń. Element zaskoczenia przy rozpakowywaniu prezentu i tak zawsze jest, bo przecież nigdy nie wiem, które z moich małych marzeń właśnie się spełnia. Tym bardziej, że Pan Mąż sięga czasem do list  sprzed roku lub dwóch, gdy ja już dawno zdążyłam się pogodzić z faktem, że danego dzbanka czy cukiernicy nie dostanę. 
Co dla mnie ważne, niczego nie chowam na specjalną okazję. Śniadania jemy na porcelanowych talerzach, z Anką urządzamy sobie porcelanowe herbatki. Już dawno przestałam odkładać cokolwiek na potem, tylko dlatego, że jest zbyt piękne i unikatowe. Ważne jest tu i teraz. 
Jak widać, nie ma tu żadnej wiedzy tajemnej. Część przedmiotów pewnie widujecie na innych blogach, część podczas zakupów w markecie ;-) Jeśli macie pytania o pochodzenie konkretnych rzeczy, śmiało pytajcie.
Ściskam Was ciepło, już wiosennie :-) 












3.04.2015

Zielono mi


Zupełnie nie wiedzieć dlaczego, jakiś czas temu pozbyłam się z domu wszystkich tradycyjnych roślin doniczkowych. Nie pasowały mi do koncepcji, więc przestawiłam się na rośliny kwitnące. I tak już od kilku lat zaopatruję się w piękne pelargonie w maju i obsadzam nimi parapety. Tyle, że po zimie wyglądają fatalnie, ich zieleń wcale nie jest soczysta, a kwitnące raz po raz gałązki nie ratują sytuacji, bo towarzyszą im rachityczne liście. Zaczęło mi brakować zieleni pośród białych ścian, coraz częściej wracałam do tego tematu myślami i w głowie zaczął mi dojrzewać plan założenia domowego zielnika. Podobają mi się całe ściany czy regały zagospodarowane ziołami w skrzynkach lub donicach. Zioła podwieszone pod sufitem, na parapetach, przy zlewie. Zielone baldachimy wszędzie. Był tylko jeden problem. U mnie w domu zioła się nie trzymają. Nie tylko te marketowe, ale również te kupione u ogrodnika dość szybko tracą fason i więdną. Robię wszystko zgodnie z zaleceniami, ale wydaje mi się, że miejsce ziół jest po prostu na świeżym powietrzu. Nie uśmiechało mi się wydawanie większej sumy na zakup roślin tylko po to, by po miesiącu przyznać się do klęski mej uprawy. Dlatego też zaczęłam szukać niedrogich rozwiązań i dość przekornie postanowiłam wykorzystać przaśny bluszcz i zwisające donice - całość podwiesiłam pod kuchennym sufitem. Na razie efekt jest raczej skromny, ale ja cierpliwie poczekam, aż bluszcz się rozkręci i jeden zacznie tańczyć z drugim. Marzy mi się taki zielony panel nad głowami, w nieformalny sposób oddzielający kuchnię od części jadalnianej. 
Gdy powiesiłam doniczki, oczywiście musiałam zdjąć girlandy (tego byłoby już za wiele). Jakiś czas temu zdjęłam też kolorową zasłonkę z witrynki i zastąpiłam ją gładką, subtelnie różową. Zadbałam też o wielkanocne dekoracje, czyli posiałam rzeżuchę (wczoraj wieczorem, a co ;-) i wyeksponowałam Ankowe pisklątko wykonane na zajęciach plastycznych w przedszkolu. Sezon wielkanocny nigdy nie miał specjalnego odzwierciedlenia w moich dekoracjach, po prostu lubię wiosnę, świeże kwiaty, soczystą zieleń i plamy kolorów na białym tle. Zawsze można by chcieć więcej, spędzić długie godziny na wykonywaniu dekoracji, wydać więcej pieniędzy na strojenie domu. Sama ciągle pragnę ulepszać, zmieniać, poprawiać. I z pewnością nadal to będę robić, ale na zupełnym luzie. Bo łatwo się zapędzić i przeznaczyć zbyt wiele czasu, energii i środków na to ulepszanie. Bo wiem, że nigdy nie dojdę do stanu absolutnego zadowolenia, bo ciągle się zmieniam, zmienia się mój gust, oferta sklepów, inspiracje wokół mnie. Więc nie staję na głowie, tylko się bawię dekorowaniem. A sezon wielkanocny będą reprezentować mikroskopijna rzeżucha i bujający się nad nią bluszczyk.