Wrzesień przyniósł nowy rozdział. Anka pożegnała grupę maluszków, wyższa o kilka centymetrów i bogatsza o lichy, bo lichy, ale jednak warkocz, wkroczyła w szeregi Leśnych Duszków. Zaraz zaczęły się śmichy-chichy w szatni, uściski z koleżankami, strzelanie oczami, prezentowanie nowych sukienek, kitek, koczków i warkoczy. Ruszyła maszyna. W pakiecie cała nowa rzeczywistość, czyli zajęcia dodatkowe, zaproszenia na przyjęcia urodzinowe od dzieciaków, które znam tylko ze słyszenia, wycieczki do Krakowa, fabryki bombek i wizja zielonego przedszkola na wiosnę. Młoda czuje się jak ryba w wodzie, naturalnie weszła w ten jesienny rytm, tylko my z Panem Mężem nadziwić się nie możemy, że ma 3,5 roku, a już taka dorosła, spotyka znajomych na mieście i doskonale wie, czego chce od życia.
Pół roku temu zaczęła marzyć o balecie. Tak się składa, że Pani Sąsiadka Nasza prowadzi szkołę baletową, ustaliłyśmy zatem, że warto zacząć tradycyjnie od września. Młoda uzbroiła się w cierpliwość, hodowała spokojnie swoje marzenie, podlewała je i pielęgnowała po to, by z końcem wakacji przypomnieć sobie o nim ze zdwojoną siłą. Siłą tak wielką, że nie starczyło jej już na nic innego, Młoda odmówiła uczestnictwa w jakichkolwiek zajęciach dodatkowych w przedszkolu, bo ona przecież będzie chodzić na balet do pani Gosi... Niby wszystko ok, zmuszać nie będę, ale przecież tyle ciekawych opcji do wyboru, tyle furtek, które warto otworzyć. Basen, tańce, zajęcia teatralne, matematyka, plastyka, piłka nożna, szachy, judo i nie wiadomo co jeszcze, a wszystko to w czasie pobytu w przedszkolu, więc i czas na zwykłą popołudniową nudę zostaje. No i jak tu wybrać, jak postąpić, żeby było dobrze, żeby nie zniechęcić, a pomóc odkryć świat i swoje pasje? Jak tu uchronić ją przed smętnym siedzeniem w sali, kiedy wszyscy inni będą na zajęciach? Szanuję Młodą jako człowieka, staram się dowodzić tego na co dzień (inna rzecz, czy zawsze mi to wychodzi...?) i jeśli nie ma potrzeby, nie chcę jej niczego narzucać. Ale jak ocenić, kiedy jest potrzeba, jak ją odróżnić od fanaberii Ankowych i moich? Kiedy przyjąć jej "nie", a kiedy zachęcać i namawiać? Intuicja podpowiedziała, by tym razem się nie poddawać i dać Młodej do wyboru dwa zajęcia, z których w każdej chwili będzie mogła zrezygnować. Przez tydzień słyszałam tylko "nie" i "nie", aż tu nagle przy piątkowym śniadaniu ruszył trybik, Młodą olśniło, decyzja podjęta: "Mamusiu, ja pójdę na plastykę i szachy". Później się okazało, że plastyka jest w przedszkolu, ale szachy w centrum miasta, więc dwa razy w tygodniu po dzieciaki będzie przyjeżdżać busik ze stewardessami. Do tego balet dwa razy w tygodniu o arcy korzystnej godzinie 15:15 (teraz mi to dynda, bo mam wakacje od życia, ale generalnie..?). I cała lista zadań dla mnie, menedżerki życia mojej córki. Kupić body ze spódniczką i baletki, zanieść do szkoły podpisaną umowę i zrobić przelew za wrzesień, do poniedziałku potwierdzić mamie Wojtusia, że Ania bardzo chętnie przyjdzie do bawialni na jego urodziny, pojechać do centrum handlowego, w którym przezorni rodzice zarezerwowali klocki dla małego jubilata (bez złośliwości, tylko dla chętnych, wskazówka ta padła na moje wyraźne zapytanie o prezent), zapłacić pani Stasi za plastykę i szachy, pamiętać, że dziś śniadanie w przedszkolu wcześniej, bo dzieci jadą do teatru. Podejmuję się tych zadań z przyjemnością i uśmiechem na ustach, szczęśliwa, że mam na to czas, siły i środki. Tylko zaskoczenie moje ogromne, bo nie sądziłam, że tak wcześnie otworzą się te wrota i że przy całej słodyczy tego dziecięcego świata, zbyt szybko zaczynie on przypominać świat dorosłych.. I że moim najważniejszym zadaniem jest to, by wygospodarować w grafiku czas na nudę, fochy i zbieranie kasztanów.
Moje własne plany jeszcze w proszku. Na razie żyję dniem dzisiejszym i czyszczę umysł, bo wiem, że tylko zresetowany i zrelaksowany będzie w stanie mi podpowiedzieć, czego chcę od życia. Zajmuję się przyjemną prozą. Ślubny w pracy, Anka w przedszkolu, mogę piec drożdżowe bułeczki i spokojnie myśleć o wykończeniu Ankowego pokoju. Kilka tygodni temu wprowadził się do niej piękny dywan dziergany ze sznurka (gratis koszyk z uchwytami, w sam raz na pluszaki). Długo go szukałam, bo wiedziałam, że nie chcę już wykładziny, ale że pokój jest duży, to i dywan musi być pokaźny. Ostatecznie zdecydowałam się na indywidualne zamówienie i efektem pracy (choć samą współpracą już nie bardzo) jestem zachwycona. Dziergana serweta pięknie odcina się od białej podłogi, tworzy przestrzeń, na której Anka najchętniej się bawi, no i pozwoliła nam się pozbyć echa w pokoju :-) Część mebli zmieniła ułożenie, ale dalej jest sterylnie, zbyt biało, nadal mam wrażenie, że Młoda śpi na ekspozycji sklepowej. Przede mną Misja Tapeta, a już teraz, w ramach walki z pustymi ścianami, przytargałam z domu moich rodziców retro obrazek, w sam raz do zawieszenia nad kominkiem. Powoli, małymi kroczkami..