24.10.2013

Kraków ma dla mnie magiczną moc. Zawsze mnie przyciągał, a teraz sentyment do miasta jako takiego przeplata się z wiązanką najczulszych wspomnień. Do Krakowa uciekałam już w dzieciństwie, pokochałam go za lśniący bruk, baśniowe dorożki i tłum gołębi na rynku. Nieco później zaczęłam jeździć tam na wakacje, razem z przyjaciółką z dziecinnych lat zatrzymywałyśmy się u mojej prawie babci, słuchałyśmy jej opowieści, zwiedzałyśmy miasto, kawiarenki, a wieczorem zwierzałyśmy się sobie z największych sekretów. Kraków z czasów mojego liceum to głównie jesień i teatry. Potem przyszedł czas na studia i wreszcie magię tego miasta na wyciągnięcie ręki.
Jedną z moich ulubionych rozrywek w dzieciństwie było zaglądanie w rozświetlone okna domów, bloków i kamienic. Po latach zamiłowanie do tego obudziło się we mnie ze zdwojoną siłą - właśnie w Krakowie. Przemierzyłam tysiące kilometrów ulicami tego miasta i zawsze z taką samą ciekawością zaglądałam w okna jego mieszkańców. Interesowało mnie to z dwóch powodów - po pierwsze - lubiłam podglądać, jak żyją zwykli dorośli ludzie i jednocześnie marzyć o tym, że i mnie taka zwykła niezwykła codzienność czeka. Po drugie - od zawsze fascynowały mnie prawdziwe wnętrza, domy zwykłych ludzi, zarówno domy z historią, jak i te ubrane w przeciętne meblościanki. Miałam też to szczęście, że przez jakiś czas udzielałam korepetycji w domach uczniów. Wprost przepadałam za zajęciami na Kazimierzu! Wchodziłam do mieszkania i czułam, że przy stole oprócz ucznia i mnie siedzi kilka pokoleń wstecz. Ciężkie zasłony, rzeźbione szafy, wzorzyste dywany, cieniutka, już poobijana porcelana - wszystko to było przykryte delikatną pajęczyną wspomnień.
Cudaczne miejsca odwiedzałam też w poszukiwaniu stancji. Podczas studiów miałam kilkanaście różnych adresów, więc samych pokoi, które zwiedzałam w poszukiwaniu tego naj, było chyba setki. Widziałam piękne piece kaflowe, misternie wykonane antresole, czarne kocury, długie babcine włosy, ołtarzyki, sztuczne kwiaty, łazienki urządzone w kuchni, za zasłonką.. wiele z tych miejsc nie nadawało się do zamieszkania, ale klimat w nich panujący był niezapomniany. Wiele bym dała za to, by jeszcze raz móc odwiedzić te kamienice, pozwiedzać mieszkania, rzucić okiem na kawałek świata zamknięty na klucz na Kazimierzu.
Bardzo chciałam być takim podglądaczem w miniony weekend. Niemal w każdą rocznicę ślubu jeździmy ze Stasiem do Krakowa. Niemal zawsze jest wymarzona pogoda i niemal zawsze jest tak romantycznie, że aż zęby bolą :-) Tym razem jednak dopadł mnie paskudny wirus, który udowodnił, że jesteśmy ze sobą nie tylko na dobre, ale też na złe. Romantyzm rozwiał w pył, podglądania żadnego nie było, zdjęć też zbyt wiele nie ma. Co się udało? Śniadanie w eleganckim hotelu, podczas którego wcinałam sucharki, krótki spacer wśród złotych liści, wyprawa na starocie przy Grzegórzeckiej (choć ta akurat miejscami była przygnębiająca) i powrót do naszej ukochanej Lanckorony. Kilka ważnych rozmów, jedna istotna decyzja i czas spędzony na nicnierobieniu. Kraków po raz kolejny udowodnił, że jest piękny w każdym wydaniu. 
A Wy macie swoje magiczne miejsca?









2 komentarze:

  1. Mamy, mamy, ale nie tak blisko niestety.. Za to Kraków działa i działał - jezdzilysmy tam z przyjaciolka na wagary w ogolniaku np :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem tego Twojego miejsca. Dobrze jest takie mieć, nieważne jak daleko. Cieszę się, że Kraków niezawodny :-)

      Usuń