Dziś zapowiadany sto lat temu wpis o zwiedzaniu świata z dzieckiem. Zaczęłam zgłębiać temat i wyszło mi tego tyle, że chyba podzielę wpis na kilka części.
Na samym początku pragnę zaznaczyć, że nie jesteśmy wprawionymi podróżnikami, którzy pakują niemowlę do plecaka i jadą do serca dżungli amazońskiej. Na etapie posiadania małego dziecka podróżujemy w miejsca sprawdzone, bezpieczne, bliskie nam kulturowo, ale niekoniecznie bliskie w sensie geograficznym. Anka ma cztery lata i za sobą podróże po Polsce, dwie wyprawy do Stanów Zjednoczonych oraz wakacje w Chorwacji. Mam świadomość, że najwięcej wątpliwości budziły nasze wyjazdy za ocean, gdy Ania miała odpowiednio rok i dwa lata, dlatego też od nich zacznę. Każdorazowo w Stanach robiliśmy z Anią kilka tysięcy kilometrów samochodem. W jednym miejscu nocowaliśmy zazwyczaj 1-3 noce, zatrzymywaliśmy się głównie u couchsurferów i w motelach. Zwiedziliśmy Nowy Jork i Florydę, pokonaliśmy samochodem trasę z Nowego Orleanu do San Diego i spełniliśmy marzenie o krótkich wakacjach na Hawajach.
1. Jak przygotować malucha do podróży?
Nie mówię tutaj o spakowaniu walizki i załatwieniu wizy. Pisząc o przygotowaniu, mam na myśli wychowywanie dziecka na człowieka otwartego, ciekawego świata, chętnego do podróży. Nie ukrywam, że podróż do Stanów planowaliśmy jeszcze wtedy, gdy byłam w ciąży. Niemal od pierwszych dni życia Ani wciągaliśmy ją ostrożnie w nasz rytm, obserwując, na jakie atrakcje, wycieczki i dystanse możemy sobie pozwolić. Od pierwszych dni uczyliśmy ją życia po naszemu. Ponieważ podróże małe i duże są niezwykle istotną częścią naszego życia, pierwsza dłuższa wyprawa samochodem (z Gliwic do Wrocławia, ok 160 km) miała miejsce, gdy Anka skończyła miesiąc. Mobilność i wygodę zapewniało nam między innymi to, że od samego początku Ania jadła również z butelki. I mimo, że jadła tylko mój pokarm, swobodnie mogła go spożywać w miejscach publicznych i z rąk tatusia. To znacznie ułatwiło nam logistykę. Zanim skończyła pół roku, zaliczyliśmy polskie morze, Warmię i Roztocze. W tym czasie nauczyliśmy się Anki, a ona nas i stanowiliśmy naprawdę zgrane podróżnicze trio. Mieliśmy sprawdzony system opieki nad Młodą, tak by codziennie na wakacjach jedno z nas mogło się wyspać (drugie brało ją do wózka i wio na spacer, nawet o świcie), wiedzieliśmy, że można ją spokojnie wykąpać bez wanienki (to naprawdę da się zrobić w umywalce), wielokrotnie sprawdziliśmy, że dobrze znosi podróże samochodem oraz zmiany miejsca (nie wiem, dlaczego, po prostu tak ma :-). Tak przygotowani uznaliśmy, że możemy przejść do następnego etapu i kupić bilety do Stanów.
2. Jak uspokoić dziadków i ignorować komentarze znajomych?
Co do pierwszej części zdania, nie mi oceniać, czy osiągnęliśmy zamierzony efekt. Jedyne, co przemawiało za nami, to to, że wybraliśmy cywilizowany kraj, który już kiedyś mieliśmy okazję odwiedzić. Pewnie i tak dziadkowie bardzo się martwili, wielokrotnie próbowali nas odwieść od naszych zamiarów, ale z całą pewnością byli szczęśliwi, gdy podsyłaliśmy im z wakacji zdjęcia roześmianej Anki.
Co do komentarzy bliższych i dalszych znajomych, przyznaję, że mało co dziwi mnie tak bardzo, jak pytania w stylu: "Po co ciągniecie ją do Stanów? Ona i tak nic nie będzie z tego pamiętać". Przecież przy założeniu, że dziecko nic nie pamięta ze swych najmłodszych lat, mogłabym odpuścić sobie całą uwagę, czułość i czas, które poświęciłam Ance od dnia narodzin. Po co chodzić z nią na spacery, czytać książki, uśmiechać się do niej i czule przemawiać? A przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie podważy zasadności powyższego postępowania. Dlaczego więc nie dać dziecku szansy otworzenia się na świat, doznania nowych bodźców, poznania nowych smaków, dźwięków i kolorów? Nasze podróże to przede wszystkim trzytygodniowe wakacje, kiedy jesteśmy non stop do Ankowej dyspozycji. Zgodzę się, że wówczas było jej obojętne, czy przebywa w Jastarni czy w Miami, ale dla nas, dorosłych, stanowiło to istotną różnicę. Nie chcieliśmy rezygnować z naszego stylu życia i fantastycznych podróży, tym bardziej, że Anka dobrze się chowała i było nas na te podróże stać. Mniej więcej tak uzasadniałam ciekawskim sens naszych wyjazdów. Ale najczęściej nie wdawałam się w żadną dyskusję, bo i po co? :-)
3. Jak się spakować?
Oszczędnie. Kluczem jest ograniczona ilość gratów. Od początku wiedzieliśmy, że jedno z nas będzie zajmować się bagażami, a drugie dzieckiem. Żeby nie zaprzątać sobie głowy bzdurami i pilnowaniem toreb, zdecydowaliśmy, że ograniczymy się do jednej walizki i Ankowego wózka. Na miejscu pożyczyliśmy łóżeczko turystyczne oraz fotelik samochodowy (są firmy, które dostarczają tego typu sprzęty do wypożyczalni samochodów przy lotnisku). Dodatkowo na pokład wzięliśmy podręczną torbę Anki (pieluchy, kaszki, zabawki i te sprawy) oraz plecak ze sprzętem elektronicznym. Nie mówię, że było to łatwe zadanie, ale tworząc z dużym wyprzedzeniem listę rzeczy do spakowania, udało nam się zmieścić zasadniczy bagaż dla 3 osób, na trzytygodniowe wakacje, do jednej walizki (a każdorazowo braliśmy ze sobą dużą paczkę pieluch oraz ubrania zarówno na lato, jak i na zimę). Jedynie wracając z drugiej podróży, zdecydowaliśmy się na zakup dodatkowej walizki, by pomieścić pamiątki i ciuchy, które nabyliśmy w Stanach. Miejsce w walizce oszczędzaliśmy głównie dzięki niewielkiej ilości ubrań (bo pralnie z suszarkami są na każdym kroku) oraz kosmetyków (większość kupowaliśmy już na miejscu).
4. A co, jeśli na dzień przed wyjazdem dziecko zacznie ząbkować?
No cóż. Prawdopodobieństwo przy podróżowaniu z tak małym dzieckiem jest spore. Ale tak się złożyło, że akurat w żadnej podróży za ocean Anka nie ząbkowała tak tragicznie. Chyba. Przynajmniej nic takiego nie pamiętam :-) A nawet gdyby? Bądźmy szczerzy. Urlop z małym dzieckiem, to wolne od pracy, ale na pewno nie wakacje od życia. Może jest mniej prania i sprzątania, ale obowiązki rodzica są takie same. Wakacje z Anią traktuję jako codzienność pod innym adresem. Śpimy gdzie indziej, jemy co innego, rytm dnia jest inny, ale tak samo trzeba w nocy wstać, zmienić pieluchę, nakarmić, utulić, wysłuchać wrzasków, odwrócić uwagę, czasem pójść do lekarza albo posiedzieć dwie godziny w piaskownicy, choć za rogiem widok zapierający dech w piersiach. Gdyby Anka boleśnie ząbkowała w podróży, pewnie radzilibyśmy sobie tak samo, jak musielibyśmy sobie radzić w domu. Magicznych sposobów nie ma.
Jedyne, co polecam, to szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcecie wydawać 5.000/10.000/15.000 PLN (niepotrzebne skreślić) na wakacje, podczas których będziecie chodzić niewyspani, nieraz sfrustrowani, zmęczeni faktem, że nie posiedzicie spokojnie w tej romantycznej kawiarence przy molo. Oczywiście wakacje z dzieckiem to nie tylko frustracja, wręcz przeciwne, frustracja jest tylko dodatkiem, ale istotnym, powtarzającym się niemal każdego dnia. Na początku często się wkurzałam, że dzień nie wygląda tak, jakbym chciała, że zamiast zwiedzać, musimy organizować drzemkę i że z tak wielu atrakcji nie możemy skorzystać. Ale bez dwóch zdań, gdyby ktoś cofnął czas, zrobiłabym dokładnie to samo :-)
5. A co, jeśli dziecko będzie wrzeszczeć w samolocie?
Nie ukrywam, że miałam takie obawy. I nie miałam żadnego planu B. Zakładałam, że w najgorszym wypadku Anka będzie się darła całą drogę, a ja na przemian będę wariować i palić się ze wstydu. Na szczęście ani razu coś takiego nie miało miejsca, a podczas naszych podróży do Stanów odbyliśmy w sumie kilkanaście lotów. Chyba jeden raz Anka dłużej marudziła i nie mogła zasnąć, ale ostatecznie uderzyła się o stolik, zaniosła się płaczem i po kilku minutach zasnęła ze zmęczenia. Nie mówię, że macie stosować taką metodę, mówię tylko, że to "wybawiło nas" z opresji. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyliśmy, ale naprawdę większość długich lotów Anka właściwie przespała. Zdarzyło jej się nawet przespać lądowanie, kilka godzin czekania na lotnisku, kolejny start i obudzić się dopiero przy stacji docelowej. Nie mam pojęcia, z czego to wynika, na pewno nie mieliśmy na to żadnego bezpośredniego wpływu. Anka jest po prostu łatwym w obsłudze człowiekiem, a my dobrze czujemy się w roli rodziców. Wydaje mi się, że po prostu udzielił się jej nasz spokój.
Oczywiście mieliśmy też przy sobie kilka ulubionych zabawek, książeczki itd., ale to jasna sprawa. Zabawek-cud, które zajmą dziecko na długie godziny i uchronią przed marudzeniem i płaczem, niestety nie ma. Polecam więc opanowanie emocji, głęboki wdech i wiarę w to, że wszystko będzie dobrze. Pozytywne nastawienie może naprawdę zdziałać cuda :-)
Mam jeszcze w zanadrzu kilka praktycznych porad dotyczących tego, jak radzić sobie z jedzeniem, spaniem czy zmianą czasu u malucha. Chętnie też podzielę się naszymi doświadczeniami w podróżowaniu po Polsce. Dajcie proszę znać, czy takie wpisy Was interesują. Pozdrawiam ciepło! :-)