23.12.2013

Świątecznie

Dziewczyny,
strasznie mi miło, że tu do mnie zaglądacie :-) Życzę Wam magicznych, rozkosznie leniwych i ciepłych świąt. I nawiązując do klimatu, zamieszczam dawno temu obiecane zdjęcia z tej sesji:
















DIY - kostium dla aniołka


Zasadniczą część anielskiego wyposażenia stanowią skrzydła. Do ich wykonania były potrzebne:
- karton (np. po prezentach świątecznych, które w różnych ilościach kurierzy przynosili ostatnio do Waszych domów)
- biały papier toaletowy (nie szary i nie w serduszka, tylko biały)
- klejąca taśma dwustronna
- nożyczki
- flamaster
- wstążka lub gumka do zamocowania skrzydeł

Przydały się jeszcze:
- aureola (bułka z masłem - wystarczy uciąć kawałek srebrnego lub złotego łańcucha, zmierzyć obwód anielskiej głowy, związać i gotowe)
- haftowana biała sukienka - np. po starszej kuzynce (jeśli starszej kuzynki z fajną garderobą brak, wystarczy za luźny biały t-shirt)
- białe rajstopy
- srebrne balerinki
(Ja z tego wszystkiego musiałam kupić tylko łańcuch za parę złotych).

Oraz:
- przynajmniej 1 aniołek (swoją drogą ciekawy temat na DIY :-))
- cierpliwa utalentowana pani, która przygotuje jasełka

W moim przypadku cała filozofia zrobienia aniołka sprowadzała się do skonstruowania skrzydeł. Znalazłam szablon gdzieś na Pintereście, coś skrzydłopodobnego narysowałam odręcznie na kartonie, wycięłam, okleiłam taśmą dwustronną (z obu stron), wspólnie z Anką porwałam papier toaletowy na kawałki, pozwijałam w pseudo-kulki i przymocowałam do skrzydeł. Na koniec przyszyłam szelki z najzwyklejszej w świecie gumki. Kilka razy regulowałam długość, związałam jeszcze na środku i w końcu się udało. 

Co do samych jasełek, to nie wiem, jakie są wasze doświadczenia, ale z moich wynika, że nie wszystkie przedstawienia wyglądają tak jak w "To właśnie miłość". Pewien młodzieniec ewidentnie nie odnalazł się na scenie i swoim wytrwałym krzykiem rozpaczy skutecznie zagłuszył występy. 
Jak to dobrze, że chociaż skrzydła wyglądały :-)

PS. Zdjęcia aniołka znajdziecie też tu.

15.12.2013

O lampie łysej tancerce.

Czyli o nieudanym DIY. Innymi słowy - życie to nie Pinterest. 
Jak widać, temat DIY nadal za mną łazi. Bawię się nim, dotykam palcami, przekładam z ręki do ręki. Dziś wpadłam na pomysł, by dzielić z Wami nie tylko sukcesy, ale też DIY porażki. Odnoszę nieodparte wrażenie, że te drugie mogą być o niebo ciekawsze :-)
Zazwyczaj pierwszym widokiem, który ukazuje się moim oczom po przebudzeniu, jest twarz miłości mojego życia. Drugim - zwisająca z sufitu niczym wyrzut sumienia rachityczna lampa - efekt moich twórczych eksperymentów. Początkowo wisiała nad kuchennym stołem i wyglądała tak:




Po dziś dzień nie wiem, co mnie skłoniło do tego zakupu. To znaczy wiem, ale nie rozumiem. Miałam pomarańczowe sukienki na krzesła, które dobrze prezentowały się w poprzednim mieszkaniu, ale do tego nijak nie pasowały. Krzesła stały wokół brązowego stołu, nad którym dyndała smętna żarówka. Efekt mnie nie powalał, ale ja mądra, zamiast najpierw zmienić sukienki i przemalować stół, postanowiłam ratować sytuację pomarańczową lampą. 
Minęło kilka lat. W międzyczasie przemalowaliśmy ze Ślubnym stół na biało. Był nawet epizod z przyklejoną do blatu fioletową ceratą w groszki. Zniknęły pomarańczowe sukienki i pojawiły się białe krzesła. Nie dziwota, że pomarańczowe kryształki uwierały mą estetyczną duszę. 
Wymarzyłam sobie, że lampa będzie gadać z fioletową ceratą, ale malowanie świecidełek nie wchodziło w grę. Rozebrałam zatem lampę do rosołu, kryształki wrzuciłam do wora, w którym już chyba nigdy nie zagości światło dzienne, pomalowałam na biało i przystąpiłam do działania. 

Inspiracją były takie oto pinterestowe ślicznotki:











wszystkie zdjęcia znajdziecie na mojej pinterestowej tablicy
(Później podobne cudo zobaczyłam na sesji zdjęciowej u takiej jednej Karoli, co to fajne zdjęcia robi - o tu). 

Pomyślałam, nic prostszego - girlanda czy abażur - bestia zdolna jak ja sobie poradzi. Zakupiłam i pociachałam tasiemki. Było ich chyba z milion, więc szybko odstąpiłam od pomysłu przywiązania ich do abażura i poprosiłam Ślubnego o przyklejenie taśmy dwustronnej. Wstążki przymocowałam gęsto i przez jakiś czas byłam z siebie dumna. Otrzeźwienie przyszło po zmroku, kiedy to okazało się, że kolorowe tasiemki niczym strażniczki światła chronią je wątłą piersią i nie wypuszczają na zewnątrz. Nad stołem było po prostu ciemno. Za to w dzień milutko, leciutkie jak mgiełka sznureczki tańczyły pod sufitem i przypominały mi, jaka to ja jestem fajna i kreatywna. Niestety, ani moje dzieło, ani ja fajna i kreatywna nie zostałyśmy wówczas uwiecznione na żadnym zdjęciu.
Przez jakiś czas prowadziliśmy z lampą podwójne życie - pełne blasku za dnia i cieni po zmroku, co zimą oznaczało, że już w porze obiadowej było ciemno. Przy stole toczyło się życie rodzinne, Anka zaczęła przygody z kredkami, brak porządnego światła coraz mocniej doskwierał. Nie chciałam już żadnych półśrodków, więc na czas poszukiwań żyrandola idealnego postanowiłam wypożyczyć sobie lampę sypialnianą. Zwykłą ikeowską. A wstążkową tancereczkę posłałam nad łoże małżeńskie. W międzyczasie kuchnia doczekała się lampy z prawdziwego zdarzenia (prezentacja przy innej okazji), a Anka podrosła na tyle, że skacząc na naszym łóżku niczym na trampolinie, wyrywała tancerce wstążki z głowy. Jeśli chwilowy spadek energii nie pozwalał jej skoczyć wystarczająco wysoko, pomagała sobie poduchami. Mijał dzień za dniem, kolorowe paski opadały na ziemię niczym jesienne liście, bezwstydnie odsłaniając łysy abażur. I tutaj moje możliwości słowotwórcze się kończą, nie będzie lepszego opisu przyrody. To trzeba po prostu zobaczyć:






Pomysł na przeróbkę już jest. I tylko jak zwykle doba za krótka. Nie, nie łudzę się już, że dobra wróżka wydłuży ją o połowę. Ja jestem realistką. Ja po cichu marzę o nowym kodeksie pracy pod choinkę. Takim, który tydzień pracy skraca o połowę :-) 

14.12.2013

DIY doskonały

Naoglądałam się u uzależnionych projektów DIY i teraz ciągle coś łazi mi po głowie. A że rok zbliża się ku końcowi, święta idą, a i bez związanego z tym zamieszania człowiek jest zmęczony, to kolejny DIY ma się zrobić sam. 
Projekt pozostaje na razie w sferze planów, ale jest zacny :-) Zaczynamy:

Miejsce akcji: 
W łóżku przy śniadaniu / wieczorem na kanapie / w przytulnej kuchni nad kubkiem gorącej herbaty. Leżąc i pachnąc, leniwie przeglądamy zasoby wirtualnych pasmanterii. Upolowawszy tkaninę, która przyprawia nas o szybsze bicie serca, uświadamiamy sobie, że obrus w gwiazdki to to, czego absolutnie nam do szczęścia potrzeba. Myślą natychmiast dzielimy się ze Ślubnym lub jego odpowiednikiem, który w imię miłości zrobi dla nas wszystko - nawet przelew o północy :-)

To samo miejsce akcji, kilka dni później:
Na stole kolorowa paczuszka. Uśmiecha się do nas. Oczyma wyobraźni widzimy, jak piękny kupon bawełny przeobraża się w obrus. Nie taki zwykły znowu, bo na stół owalny, no i na gumce koniecznie, by młode pokolenie go nie porwało. Marzenia przerywa jedna brutalna myśl o pracy, którą trzeba wykonać, zanim się pójdzie na urlop / o niekupionych i niespakowanych prezentach / oknach, co to dawno detergentu nie widziały itp, itd.,opcje można mnożyć w nieskończoność. Co tu robić? 

Otóż Miłe Panie, należy wcisnąć tkaninę pod pachę i wskoczyć z nią do auta. Jeśli zasypane śniegiem, uśmiechnąć się do Ślubnego, który swoim zwyczajem, w imię miłości zrobi dla nas wszystko.. Należy kierować się w stronę domu rodzinnego, który na szczęście blisko, i w którym, tak się dobrze składa, mieszka tata, co to ma maszynę do szycia, i talent do tego też. Robimy oczy kota ze Shreka, mówimy, że życie takie ciężkie i pracy co nie miara, i że nikt tak dobrze jak on nie uszyje obrusa, takiego prostego, na owalny stół, wystarczy wszyć gumkę i gotowe.
Podczas gdy tata będzie walczyć z gwiazdami, my siadamy z mamą w kuchni, wsadzamy nos do pyrkającego gara lub wcinamy jej szarlotkę. Do domu wracamy wieczorem, z pięknym obrusem pod pachą. Wita nas Ślubny i widok wykąpanego dziecka śpiącego pod słodką bambi-pierzyną. Magia świąt. I tylko jednego mój plan na DIY doskonały nie przewidział. Mianowicie tego, że tatę spotka kaszel z katarem i zatroskana mama powie przez telefon: "Kochanie, nie przyjeżdżajcie w ten weekend".

Jakiś pomysł na plan B? :-)

12.12.2013

Świąteczny DIY

Pamiętam z wczesnego dzieciństwa pościel z okienkiem. Ta dziura w kształcie rombu, obszyta koronką, ukazująca pstrokatą kołdrę, po dziś dzień kojarzy mi się z domem babci, spokojem i zapachem ciasta. Szkoda, że żadna się nie zachowała.. ostatni raz z taką poszwą miałam do czynienia kilka lat temu na Krymie. Spaliśmy w jakiejś chatce na końcu świata, w miejscu, gdzie ciepła woda była tylko raz na dobę, "toaleta" w kurniku, no i właśnie owa pościel z dziurką spoczywająca na zdezelowanych tapczanach. Niepowtarzalne doświadczenie :-)
Teraz, gdy mam Anię, mam ochotę odtwarzać niektóre wspomnienia i sprawić, by stały się również jej udziałem. Poszwy z dziurką jeszcze nie uszyłam, ale pokażę Wam coś w podobnym klimacie. Będą zdjęcia i mini tutorial - w sam raz na świąteczny konkurs DIY.

O mojej fascynacji sarnim motywem, a właściwie jego kiczowatą bambi-odmianą, pisałam już jakiś czas temu. Musiałam wysłać w świat mocne fluidy, bo chwilę później trafiłam do internetowej pasmanterii, która ma w swojej ofercie ociekającą lukrem bawełnę z rzeczonym jelonkiem. Wymyśliłam sobie, że zrobię z niej pościel, dokupiłam też materiał w kratkę (bo jelonek miał być tylko z jednej strony) i zabrałam się do pracy. Rogacza jednak źle wymierzyłam, na kołdrę nijak starczyć nie chciało, więc szybko musiałam zmienić plany. Chwila skupienia i pomysł już był - poszwa będzie z kratki, a z jelonka - aplikacja. Powyciągałam z szafy tasiemki, koronki, zrobiłam bajzel na kuchennym stole, dwa wieczory i gotowe.

Potrzebne były:
1. Materiał w kratkę
2. Materiał na aplikację
3. Koronka do obszycia aplikacji
4. Bawełniane tasiemki (nie umiem jeszcze wszywać zamków, więc poszwa jest zawiązywana :-))
5. Papier do wycięcia szablonu aplikacji (ja użyłam papieru ozdobnego - bo mam go dużo, jest ładny i dobrze prezentuje się na zdjęciach :-)) oraz flamaster
6. Aktualna poszewka na kołdrę, z której skopiowałam wymiary
7. Maszyna do szycia
8. Akcesoria krawieckie: nici, mydełko, szpilki, nożyce



Pracę zaczęłam od złożenia materiału w kratkę na pół i odrysowania na nim starej poszewki (z zapasem na szwy). Nie musiałam się bawić w żadne szablony czy wykroje, bo materiał w kratkę bardzo łatwo i równiutko się tnie. W ten sposób uzyskałam dwa prostokąty, które zamierzałam zszyć dopiero po naszyciu na jeden z nich aplikacji.


Następnie złożyłam papier na cztery części i narysowałam od ręki kształt aplikacji. Jak widzicie, nie od razu mi się to udało. Tak naprawdę miałam cztery podejścia, ale w końcu udało mi się osiągnąć pożądany kształt. 



Przypięłam szablon do materiału w jelonki i ostrożnie wycięłam aplikację. 


Sprawdziłam, czy się dobrze prezentuje...


Przyszyłam..


Obrzuciłam koronką (dość szeroka, więc ostatecznie przeszyta aż trzy razy - by nic się nie wywijało)..


Przeprasowałam i podszyłam krawędzie..



Zszyłam całość, prawą stroną do prawej, na jednym z krótszych boków zostawiając otwór na kołdrę. Ręcznie doszyłam tasiemki..


I gotowe. Taka kołdra świetnie nadaje się do dziecięcego łóżka:



Ale równie dobrze może robić za matę piknikową dla króliczycy i anielicy :-)



Może też spokojnie leżeć i robić za świąteczny DIY :-) 
A ja śmiało mogę powiedzieć, że już do tradycji należy moje zgłaszanie się do konkursów u Addicted To Crafts - jak zwykle na ostatni dzwonek.



Albo i po dzwonku.. bo właśnie doczytałam, że zgłoszenia były dziś do 20:00. A co tam, spróbuję, może mnie dziewczyny nie wyrzucą :-)