1.03.2014

Matka Polka

Walentynki przeszły do historii. W międzyczasie młoda złapała zapalenie płuc, mnie też coś uporczywie dręczy, w pracy istne urwanie głowy. Noce niespokojne, zastrzyki bladym świtem, potem praca praca praca i milion myśli tylko o tym, jak  Anka sobie radzi. I jak bardzo chciałabym być przy niej, a nie w mojej szklanej wieży. Nawet nie wiem, co jadłam, nie wiem, jak jeździłam do pracy i jak dostarczałam wszystko na czas (chociaż szczerze wątpię w to, czy rzeczywiście dostarczyłam..). Byłam rozjechana psychicznie, bo po pierwsze ciężko mi znieść strach mojego dziecka na widok pielęgniarki ze strzykawką, potem te łzy, paciorki wielkie niczym orzechy laskowe i rozczarowanie w jej oczach pt: "Dlaczego na to pozwalasz?". A po drugie już od dawna nie mam sposobu na godzenie wszystkich ról życiowych. 
Nie spotyka mnie nic nadzwyczajnego. Miliony kobiet codziennie muszą sobie radzić z podobną sytuacją, zostawiają zdrowe lub chore dzieci w domu lub w przedszkolu i idą do pracy. Mają partnerów lub nie. Dzielą obowiązki po równo lub nie. Ale na domowych obowiązkach przecież się nie kończy. Oprócz tego, że trzeba zarządzać lub przy odrobinie szczęścia zlecić komuś zarządzanie firmą zwaną domem, jest jeszcze mnóstwo ról do odegrania. Jesteśmy żonami, matkami, córkami, siostrami, synowymi, pracownicami, szefowymi, przyjaciółkami, pacjentkami, klientkami, kursantkami, no i przede wszystkim sobą, jakąś tam Agnieszką czy Kaśką, która kiedyś miała panieńskie nazwisko i chciała nurkować w rafie koralowej. 
Podkreślam, że absolutnie nie przemawia przeze mnie zgorzkniała matka i małżonka. Męża mam na medal, serio! To on dzielił ze mną teraz opiekę nad Anką, on poszedł z nią na rentgen i trzymał za rękę, gdy ta się uśmiechała do zdjęcia klatki piersiowej. To (zdolny i aktywny zawodowo) Pan Mąż zrobił w międzyczasie zakupy, posprzątał, puszczał z Anką papierowe samoloty. Gdy już miałam totalny spadek formy, kupił mi czekoladkę i kwiaty. A gdy czekoladkę już zjadłam, powiedział, że ma dla mnie jeszcze jedną (!) :-) Obie babcie się interesują i są gotowe nieść pomoc w każdej chwili. Tak, wiem, mam przecudownie komfortową sytuację. Z jednym małym "ale". Ja nie chcę outsourcować swojego macierzyństwa. Nie wystarcza mi, że Ania ma z kim zostać w domu i że ktoś ugotuje nam zupę, podczas gdy ja siedzę w pracy. Milion razy bardziej wolałabym wyoutsourcować swoją karierę i zarabianie pieniędzy. 
I niech feministki zjedzą mnie z niesmakiem, ale doprawdy wolałabym układ, w którym ja mam na głowie dom, dzieciaki, świeże kwiaty w wazonie, czas na rozmowy, laurki, grzebanie patykiem w ziemi, szukanie prezentu dla teściowej i na malowanie paznokci, podczas gdy On chodzi do pracy i przynosi na to wszystko pieniądze. Celowo upraszczam i podsuwam Wam przesłodzony obrazek, ale faktycznie tak wolę. Wiem, że prowadzenie domu to nie tylko lukier na pączku, przecież też go prowadzę, tylko po godzinach. Jeśli mogę wybierać, to wolę radzić sobie z samymi domowymi wyzwaniami, niż łączyć je z tymi zawodowymi.
Pozostaje jeszcze bardzo indywidualna kwestia pieniędzy, o której nie będę teraz pisać, oraz kwestia presji społecznej - bo ona jest! Kto oficjalnie przyklaśnie kobiecie, która w dobie feminizmu i równouprawnienia chce być kurą domową?! Jeśli ktoś mnie zapyta, pewnie powiem bez namysłu, że nie przejmuję się tym, co myślą o mnie inni. Ale gdy się głębiej zastanowię, to wiem, że podczas takiego siedzenia w domu miałabym wyrzuty sumienia, że się obijam, robię sobie wakacje od życia, marnuję czas, zamiast godzić prowadzenie domu z pracą i robić w życiu coś poważnego. I nie dlatego, że nie mam ochoty być kurą domową, ale dlatego, że gdzieś głęboko w mojej podświadomości mam zakodowane, że trzeba zacisnąć zęby i radzić sobie ze wszystkim, choćby nie wiem co. To chyba ta presja.. Też tak macie?
Kiedy jednak nie myślę o kwestiach finansowych i o oczekiwaniach społeczeństwa, to zdecydowanie widzę siebie w takiej roli, przynajmniej przez jakiś czas. I wcale nie jest to sfrustrowana wersja mnie, bez makijażu, w powyciąganym dresie, wkurzona na cały świat. Moja wersja kury domowej jest uśmiechnięta i zrelaksowana, bo wreszcie nie musi zgrywać bohaterki. Gdy ma chore dziecko, po prostu jest z nim w domu, robi origami, lepi serca z masy solnej i po raz setny ogląda odcinek Muminków o delfinie. Gdy dziecko jest zdrowe, zawozi je do przedszkola i ma czas na to, by pobiegać za dnia, zrobić zakupy w warzywniaku (pieszo lub na rowerze), znaleźć i wykorzystać przepis na fajny obiad dla całej trójki, ma czas, by posprzątać mieszkanie, bo przecież tak lubi, gdy jest naprawdę czysto, na czytanie książek i szydełkowanie. Załatwia sprawy urzędowe, zawozi samochód na przegląd, ma czas odwiedzić mamę, z którą ostatnio widzi się tylko w przelocie, lub na kawę z koleżanką, bo przecież ma koleżanki o wolnym zawodzie lub na urlopach macierzyńskich. Ma czas na zrobienie kreski nad okiem, kupienie kolorowej spódnicy w małym butiku w miasteczku obok, ma czas na kurs szycia czy malowania mebli. Ma czas zastanowić się nad tym, co jeszcze chce robić w życiu i siły na to, by zacząć to wdrażać. Ma siły na zabawę z dzieckiem, gdy już odbierze je z przedszkola. Na rozmowę z mężem, gdy ten wróci z pracy. Ma siły na celebrowanie weekendów, bo wszystkie sprawunki załatwiła w tygodniu. Weekendy są leniwe, wycieczkowe, apetyczne, pachną świeżym chlebem i zupą z cukinii, pełne są pikników na trawie lub wypadów do muzeum, spotkań z przyjaciółmi, wieczorów  w kinie. I tylko jedno w tej alternatywnej rzeczywistości się nie zmienia - dziecko i Pan Mąż są tak samo super, jak w prawdziwym życiu. Młoda jest mądra, rezolutna, czasem wkurzająca, ale generalnie rozkoszna. Pan Mąż kocha i szanuje niezależnie od pracy, której się podejmuję. Oboje są absolutnie fantastyczni. I właśnie dlatego uważam, że zasługują na więcej mojego czasu i więcej sił moich. I ja też jestem fajna i zasługuję na to, by móc celebrować macierzyństwo, związek i zwyczajną codzienność tak jak chcę, a nie na ile starcza mi sił i czasu.





źródło: moja tablica na Pinterest

Serio, Nic nie piłam, nic nie brałam, nie upadłam na głowę. Naprawdę tak myślę. A Wy?

14 komentarzy:

  1. przepiękny post, piękne litery i emocje, które tak łatwo mi wyczytać z tych zdań - wyjątkowo łatwo, bo bardzo utożsamiam się z tym, o czym napisałaś. ja akurat mam różne pokrętne myśli - raz chciałabym być przy córce, gdy ta ma gorączkę i dzwoni do mnie do pracy - mamo przyjdź do mnie (już potem w pracy nie jestem w stanie pracować, jak trzeba - udaję i odliczam minuty). też czasami marzy mi się bycie taką "kurą domową", która lubi to, co robi.

    innym razem, kiedy niektóre codzienne obowiązki domowe (w połączeniu z pracą) mnie przerastają chciałabym uciec gdzieś choć na chwilę - zapomnieć o wczesnych pobudkach, sprzątaniu, praniu, gotowaniu, prasowaniu, itp. chciałabym siąść i bezmyślnie sobie podziergać - cokolwiek.

    sama nie wiem - chyba chodzi o to, by po prostu mieć czas (ale nie taki czas, o który trzeba walczyć i kombinować i zadręczać się, że z czymś się nie zdążyło). Właśnie mija sobota i wiem, że niedziela minie jeszcze szybciej...że znowu przyjdzie ten bezlitosny poniedziałek i że córka będzie czekać aż zegar wybije 17:30, kiedy to wrócimy z pracy (o ile PKP się spisze)...ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam te rozterki i te emocje. I nie mówię, że siedzenie z dzieckiem w domu to sama przyjemność, ale luksusem byłaby świadomość, że gdy jest chęć i potrzeba, to można się tym dzieciakiem samej zająć. Pragnienie ucieczki też nie jest mi obce, czasem je realizujemy i tak miało być też w ten weekend, no ale już wiemy, jak się nasze podróżnicze plany skończyły.. ;-)
      Trzymam kciuki za leniwą i dłużącą się sobotę. Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. A bo w ogóle to jest chore i niepojęte! Ciarki mnie przechodzą na myśl o powrocie (?) za rok do pracy... MS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, sam powrót do pracy nie jest łatwy, ale zazwyczaj mama przeżywa to gorzej niż dzieciak. Napisałam ten rozpaczliwy post, bo byłam w katastrofalnym nastroju, ale potwierdzam, że takie codzienne rozstania z maluchem pozwalają się za nim stęsknić i bardziej cieszyć macierzyństwem. Ale tak, zgadzam się i nadal podpisuję pod tym, że zdecydowanie kobieta powinna mieć wybór.

      Usuń
  3. Aga, feministki Cię nie zjedzą, bo uważamy, że kobiety mają prawo robić to na co mają ochotę, a nie przyjmować narzucone przez innych role życiowe. Czyli dokładnie to o czym piszesz :D
    Nacisk na pracę bierze się chyba z dwóch powodów. Jeden, to, że życie zawodowe kobiet to jednak bardzo krótka historia w porównaniu z czasami kiedy żadna praca poza "posługami" nie była dla nich dostępna. Obawiam się, że fakt, że kobieta może pracować jeśli chce, jeszcze nie jest dla wszystkich oczywista.
    Drugi dotyczy tego, że to jest praca bezpłatna. Bardzo wartościowa, ale niezapewniająca ani minimum na koncie w miesiącu na swoje potrzeby, ani niestety składek na emeryturę. I jeśli ten cudowny przykładowy mąż umrze na zawał przed 40tką, albo dziko się zakocha i odejdzie, albo po prostu mu odwali i zacznie skąpić kasę, a zwiększać wymagania, to kobieta, która nie ma własnego dochodu leży. I często leżą życiowo w tej sytuacji również jej dzieci...

    No tak, jest jeszcze i trzeci powód, dosyć u nas oczywisty - nie każdego stać na utrzymanie rodziny z jednej pensji.

    Zobaczysz, że przy coraz większym upowszechnieniu i rękodzieła, i małych jednoosobowych firemek, Twoje marzenie będzie bardziej realne i bardziej powszechne. Jasne, że to znowu jest praca :) ale daje niezależność, "robienie w życiu czegoś poważnego" i czas na przeżywanie dzieciństwa z własnymi dziećmi. Tego się będę trzymać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mam skrzywiony obraz feministek, bo do tej pory postrzegałam je raczej przez pryzmat nakazów czy dziwnej presji, a nie prawa wyboru. Zgadzam się ze wszystkim co piszesz. Nie zamknęłabym się w domu na zawsze, bo w mojej głowie hulają myśli, które ty zwerbalizowałaś. Ale fajnie byłoby mieć wybór i móc choć na jakiś czas skupić się na rodzinie i na sobie.
      A marzenia pielęgnuję. Podlewam, przycinam, nawożę... ;-) może jeszcze co z tego będzie ;-)

      Usuń
  4. ta ostatnia tabliczka bardzo przypadła mi do gustu:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Poruszyłaś poważny problem. Jak pracowałam zawodowo i miałam małe dzieci, też nie wyrabiałam momentami na zakrętach.
    Kiedy przykładowo zadzwoniła do pracy przedszkolanka z informacją "proszę sobie wziąć dziecko zaraz bo jest chore". I ja wtedy zwalniałam się z pracy leciałam do przedszkola, następnie do przychodni, do apteki i z chorym dzieckiem jechałam do domu.Ponieważ od zawsze mieszkamy sami z mężem i dziećmi, musieliśmy liczyć tylko na siebie.
    Ciągnięcie dwóch etatów znaczy praca zawodowa--dom zawsze w jakiś sposób kolidowało ze sobą. Co nie znaczy, że całkowicie popieram bycie kurą domową. Uważam, że niezależność finansowa jest potrzebna, chociażby w razie nieprzewidzianych zdarzeń losowych. Prawdą jest również, że dzisiejsza praca jest dużo bardziej stresogenna niż 20, 30 lat temu (większy wyścig szczurów) i wyciska czasem z człowieka resztki sił. To by trzeba było zmienić
    A presja społeczna to jeszcze inna sprawa. Ja bardzo rzadko ulegam takiej presji, może dlatego, że ze mnie przekora jest i nie mam ochoty się z nikim ścigać. Coś w stylu: wszyscy znajomi jeżdżą samochodami, ja rowerem; wszyscy oglądają telewizje, ja nie; wszyscy zaopatrują się w marketach , ja nie, telefonu komórkowego też nie noszę itd. Po prostu nie znoszę jak mi jakaś moda narzuca styl życia.
    Życzę dużo zdrówka dla Ani i dużo siły dla Ciebie
    Pozdrawiam serdecznie Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w moim przypadku to raczej nie kwestia tego, co inni sobie pomyślą, tylko oczekiwań, które wychowanie i społeczeństwo tak mocno mi wpoiło, że biorę je niemal za swoje. To we mnie musiałaby zajść ta przemiana..
      Fajnie, że żyjesz po swojemu, trochę pod prąd. Popieram brak telewizji i porzucanie telefonu komórkowego. Brak komórki w torebce to dla mnie absolutny luksus, z którego bardzo często korzystam :-)
      Podziwiam, że daliście i nadal dajecie sobie radę sami. I to z trójką dzieciaków - szacun! :-)
      Pozdrawiam ciepło i życzę leniwej soboty.

      Usuń
  6. Bardzo ciekawe rozważania.
    Ja obecnie siedzę w domu bo chociaż mój syn chodzi już do szkoły to córka ma dopiero dwa latka i nie wyobrażam sobie zostawienia jej pod opieką obcej osoby i wiem, że ona też mnie potrzebuje. Ma to swoje dobre i złe strony bo dzieciaczki zwane często " aniołkami " potrafią pokazać różki i to całkiem spore ale przecież kochamy je ponad życie i często poświęcamy się w imię wszystkiego.
    Czasem mam chwile zwątpienia i myślę, że każdy je ma i chciałabym się wyrwać z tego "kołowrotka " ale prawdą jest też to, że jak patrzę na moje dzieci uśmiechnięte, dopilnowane i zadbane to moje myślenie zmienia się całkowicie i wiem, że to właśnie my rodzice jesteśmy dla tych małych istotek autorytetem i jeśli jest to tylko możliwe to powinniśmy my sprawować nad nimi opiekę - chociaż czasem babcia jest dla moich dzieci większym autorytetem i bez chwili zastanowienia zostawiam je pod jej opieką (oczywiście staram się jej nie nadwyrężać ale z reguły babcie świata nie widzą poza swoimi wnukami i są prawie zawsze na zawołanie u nas przynajmniej tak jest dlatego już nie możemy się doczekać naszej babci bo wyjechała daleko, daleko za ocean ale już wraca 15 marca).
    Dużo zdrówka dla córci a dla Ciebie wytrwałości. Pozdrawiam Kasia :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że to czujesz i że jesteś przekonana do tego, co robisz. O to właśnie chodzi :-) Jestem pewna, że dzieciaki to docenią. Chwile zwątpienia ma każdy, są częścią macierzyństwa tak samo jak troska czy rodzicielska duma. Dobrze, jeśli jest babcia na wyciągnięcie ręki. Dzieciaki jej potrzebują, bo nikt przecież nie kocha tak jak ona. My mamy ogromne szczęście, że Ania ma bardzo blisko wszystkich dziadków i wszyscy chętnie się angażują i nas wspierają. Chwilami tylko zazdroszczę dziadkom czasu, który mogą Ani poświęcić - też bym chciała go tyle mieć.
      Mam nadzieję, że Wasza Babcia wróciła już bezpiecznie z podróży. Udanego weekendu życzę, pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  7. To rozdarcie pomiędzy kobietę wypracowującą PKB i matkę dla swoich dzieci to chyba powszechna sprawa:) Teraz zajmuję się moim trzymiesięczniakiem, ale wiem, że do pracy wrócę za mniej więcej rok. Wrócę, bo jak niedawno ustaliliśmy z małżonem - nie ma dla nas innej opcji. I naprawdę paraliżuje mnie strach, bo moja praca, choć nie zajmuje mi klasycznych 8h dziennie, to zajmuje około 6 + nielimitowana praca domowa. Nie miałam dziecka i ledwo radziłam sobie z ogarnięciem domu, zero czasu na relaks, zero czasu na pasje. Nie potrafię iść do pracy nieprzygotowana, nie potrafię nie starać się najlepiej jak umiem. Gdzie w tym wszystkim będzie miejsce dla dziecka?
    Co do presji, to ona rzeczywiście jest, a co gorsze, sama ją wywieram. Też mam jakoś zakodowane, że kobieta musi pracować zawodowo, żeby była w pełni wartościowa, chociaż zazdroszczę koleżankom, które nie pracują z własnego wyboru i żyją:)
    Żeby nie było tak smutno i poważnie - dobrze, że praca jest, bo mamy dokąd uciec, jak nie możemy już patrzeć na Mamusię Muminka:D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zgadzam się, praca to fajna odskocznia. Ja jestem więcej niż pewna, że nie byłabym taką fajną mamą, gdybym całymi dniami siedziała z Anią w domu. Tak to się stęsknię, zmęczę i po powrocie z pracy mam ochotę ją tulić, ściskać i nieba jej przychylać (no i spać też mi się chce, ale to musi czekać do wieczora ;-). Znam ten straszny nawyk, który nie pozwala nie przygotować ci się na 120%. Ale kobiety są zdolne, nie ma chyba bardziej wydajnego pracownika niż właśnie pracownik-matka. Dasz radę, dobra organizacja, podział zadań w rodzinie i outsourcing wszystkiego, co można i opłaca się zlecić.. No po prostu trzeba się w tym odnaleźć i już. W chwilach zwątpienia myślę sobie, że dobrze, że są autorzy tego zamieszania (młoda i Pan Mąż), że jest ta praca, co to tak męczy i pochłania, że jest ten dom, choć trzeba go sprzątać, że jest co do garnka włożyć, choć samo się nie ugotuje.. :-)
      Udanego weekendu! Niech płynie leniwie :-)

      Usuń
  8. Pięknie zwerbalizowałaś to co myśli bardzo duża grupa kobiet.

    Mogę się pod tym spokojnie podpisać i choć mam już dorosłe dziecko nadal często gęsto nie jestem w stanie "ogarnąć" wszystkiego na raz i nawet już nie chcę.

    Chcę pożyć.
    Mieć coś z tego życia tylko dla siebie i dla moich bliskich.
    Więc świadomie rezygnuję z rzeczy mniej istotnych.

    Myślę, że rosnący ostatnimi czasy kryzys rodziny bierze się stąd,
    że zamiast celebrować bycie razem już tylko zarządzamy czasem.

    Więć może zamiast lecieć w językiem na brodzie po całym dniu pracy do domu aby ugotować obiad,
    zjedzmy kanapki a wolny czas wykorzystajmy zwyczajnie na "pobycie" ze sobą.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń